15 sie 2016

SOBOTA 28 MAJA 2011

– Christian! – Mia piszczy ze szczęścia i biegnie do mnie, porzucając wózek z bagażem. Zarzuca
mi ramiona na szyję i tuli się do mnie mocno.
– Tęskniłam za tobą – mówi.
– Ja za tobą też. – Odwzajemniam jej uścisk.
Odchyla się do tyłu i przygląda mi się bacznie z napięciem w ciemnych oczach.
– Dobrze wyglądasz – stwierdza. – Opowiedz mi o tej dziewczynie.
– Najpierw zawiozę ciebie i bagaż do domu.
Chwytam jej wózek, który waży chyba tonę, i wychodzimy oboje z terminalu, po czym
kierujemy się w stronę parkingu.
– Jak było w Paryżu? Można by pomyśleć, że przywiozłaś ze sobą prawie cały.
– C’est in croyable! – wykrzykuje. – Floubert okazał się natomiast prawdziwym draniem.
Jezu. Co za straszny człowiek. Beznadziejny nauczyciel, ale wspaniały szef kuchni.
– Jak rozumiem, dzisiaj ty gotujesz?
– Och, liczyłam na mamę.
Mia bez przerwy paple o Paryżu: maleńkim pokoiku, kanalizacji, Sacré-Coeur, Montmartrze,
paryżanach, kawie, czerwonym winie, serach, modzie, zakupach. Głównie o modzie i zakupach.
A ja sądziłem, że pojechała do Paryża uczyć się gotowania.
Brakowało mi jej paplaniny; działa kojąco i słucham jej z radością. Jest jedyną osobą, przy
której nie czuję się… inny.

– To twoja mała siostrzyczka, Christianie. Na imię ma Mia.
Mama pozwala mi ją potrzymać. Jest taka malutka. I ma czarne, bardzo czarne włoski.
Uśmiecha się. Nie ma ząbków . Pokazuję jej język. Ma gulgoczący śmiech.
Mama znowu pozwala mi potrzymać dziecko. Ma na imię Mia.
Rozśmieszam ją, trzymam ją i trzymam . Kiedy ją trzymam , jest bezpieczna.
Elliota Mia nie interesuje. Bo się ślini i płacze.
Elliot się krzywi, kiedy Mia zrobi kupkę.
Kiedy Mia płacze, Elliot nie zwraca na nią uwagi. Ja trzymam ją i trzymam , aż wreszcie
przestaje.
Zasypia w moich ramionach.
– Miiija – szepczę.
– Co powiedziałeś? – pyta mama, a twarz ma bladą jak ściana.
– Miiija.
– Tak, tak, kochany chłopiec. Mia. Ma na imię Mia.
I mama zaczyna płakać ze szczęścia.

Skręcam na podjazd, zatrzymuję się przed frontowymi drzwiami rodziców, wyjmuję walizki Mii
i wnoszę je do holu.
– Gdzie są wszyscy? – pyta Mia z naburmuszoną miną.
Jedyną osobą w domu jest gosposia moich rodziców – to studentka, która przyjechała na
wymianę. Nigdy nie mogę zapamiętać, jak się nazywa.
– Witamy w domu – zwraca się do Mii swoim pompatycznym angielskim, chociaż spogląda
na mnie wielkimi krowimi oczami.
Och, mój Boże. Kotku, to tylko śliczna buzia.
Ignorując gosposię, zwracam się do Mii:
– Podejrzewam, że mama ma dyżur, tato jest na konferencji. Wróciłaś do domu o tydzień
wcześniej.
– Nie potrafiłam znieść Flouberta ani minuty dłużej. Musiałam uciec, kiedy jeszcze mogłam.
Och, mam dla ciebie prezent. – Chwyta jedną z walizek, otwiera ją i zaczyna w niej grzebać. –
Ach! – Wręcza mi ciężkie kwadratowe pudełko. – Otwórz – ponagla mnie, cała rozpromieniona.
Nic nie jest w stanie jej powstrzymać.
Ostrożnie otwieram pudełko i znajduję w nim śnieżną kulę z wielkim czarnym fortepianem
pokrytym błyszczącymi drobinkami. Nigdy w życiu nie widziałem niczego bardziej kiczowatego.
– To pozytywka. Pokażę ci. – Odbiera mi kulę, mocno nią potrząsa i przekręca mały kluczyk
u podstawy. W chmurze połyskliwych złotych drobinek rozlegają się brzękliwe tony
„Marsylianki”. Co ja mam z tym zrobić? Wybucham śmiechem, bo to takie w stylu Mii.
– Prześliczne, Mio. Dziękuję. – Ściskam ją, ona odwzajemnia gest.
– Wiedziałam, że cię tym rozśmieszę.
Ma rację. Dobrze mnie zna.
– No więc opowiedz mi o tej dziewczynie – mówi.
Naszą uwagę odwraca jednak Grace, która z impetem wpada przez drzwi. Mam chwilę
oddechu, kiedy matka z córką padają sobie w objęcia.
– Kochanie, wybacz mi, że nie przyszłam cię przywitać – mówi Grace. – Miałam dyżur. Ależ
wydoroślałaś. Christianie, czy możesz wnieść walizki Mii na górę? Gretchen ci pomoże.
Naprawdę? Teraz jestem bagażowym ?
– Dobrze, mamo. – Przewracam oczami. Nie mam ochoty, żeby Gretchen się do mnie
śliniła.
Kiedy wykonałem polecenie, oznajmiam im, że jestem umówiony z moim trenerem.
– Wrócę wieczorem.

Całuję je obie pośpiesznie i wychodzę, zanim zaczną mnie zadręczać pytaniami o Anę.

Bastille, mój trener, daje mi niezły wycisk. Dzisiaj trenujemy kick boxing na sali.
– Zdziadziałeś w tym Portlandzie, chłopcze – szydzi, kiedy powala mnie na matę
kopnięciem okrężnym. Bastille wywodzi się z twardej szkoły trenowania, co bardzo mi
odpowiada.
Gramolę się na nogi. Chcę go powalić. Ale ma rację – spuszcza mi niezły łomot, a ja jestem
do niczego.
– Co jest? – pyta, gdy kończymy. – Jesteś zdekoncentrowany, stary.
– Życie. Sam wiesz – odpowiadam z pozoru obojętnie.
– Jasne. Wracasz w tym tygodniu do Seattle?
– Tak.
– Dobra. Zrobimy z tobą porządek.
Kiedy truchtam do mieszkania, przypominam sobie o prezencie powitalnym dla Any. Piszę SMSa
do Elliota.
„Jaki jest adres Any i Kate?
Chcę im zrobić prezent niespodziankę”.
Przysyła mi adres, który przekierowuję do Andrei. Kiedy jadę windą do penthouse’u, dostaję
wiadomość od Andrei.
„Szampan i balonik wysłane. A”.
Wchodzę do mieszkania i Taylor wręcza mi paczkę.
– Przyszło do pana.
O tak. Rozpoznaję anonimową przesyłkę. Pejcz.
– Dziękuję.
– Pani Jones powiedziała, że wraca jutro późnym popołudniem.
– Okej. Na dzisiaj to chyba wszystko, Taylorze.
– Doskonale, proszę pana – odpowiada z uprzejmym uśmiechem i wraca do swojego
gabinetu.
Z pejczem udaję się do sypialni. Będzie doskonałym wprowadzeniem do mojego świata: Ana
przyznała, że nie ma żadnego doświadczenia w dziedzinie kar cielesnych, poza klapsem, którego
jej dałem wtedy w nocy. Podnieciło ją to. Z pejczem nie będę się śpieszył i postaram się, żeby
było to dla niej przyjemne doświadczenie.
Bardzo przyjemne. Pejcz nadaje się do tego idealnie. Udowodnię jej, że strach jest w jej
głowie. Kiedy to zrozumie, posuniemy się dalej.
Mam nadzieję, że nam się uda…
Nie będziemy się śpieszyć. I zrobimy tylko to, co da radę znieść. Jeśli ma się udać, będziemy
musieli robić to w jej tempie. Nie moim.
Jeszcze raz spoglądam na pejcz i chowam go do szafy, gdzie będzie czekał na jutro.

Otwieram laptop, żeby popracować, i wtedy dzwoni telefon. Mam nadzieję, że to Ana, niestety,
ku memu rozczarowaniu, Elena.
Czy miałem do niej zadzwonić?
– Cześć, Christianie. Jak się masz?
– Dobrze, dziękuję.
– Wróciłeś z Portlandu?
– Owszem.
– Co powiesz na kolację dzisiaj?
– Dzisiaj nie mogę. Mia wróciła właśnie z Paryża i muszę zjawić się w domu.
– Och. Rozkaz mamy Grey. Co u niej?
– Mamy Grey? Wszystko w porządku. Tak sądzę. Czemu pytasz? Wiesz o czymś, o czym ja
nie wiem?
– Tak tylko pytam, Christianie. Jesteś przewrażliwiony.
– Zadzwonię w przyszłym tygodniu. Może wybierzemy się na kolację.
– Doskonale. Zniknąłeś mi z radaru na jakiś czas. A poznałam kobietę, która według mnie
mogłaby zaspokoić twoje potrzeby.
To tak jak ja.
Pomijam milczeniem jej słowa.
– Widzimy się w przyszłym tygodniu. Do widzenia.
Kiedy biorę prysznic, zastanawiam się, czy Ana tak mnie interesuje, bo muszę o nią
zabiegać… A może po prostu na mnie działa?

Podczas kolacji dobrze się bawiłem. Dla mojej siostry, jak zwykle księżniczki, cała reszta rodziny
to tylko sługusi, których owinęła sobie wokół małego paluszka. Mając wszystkie dzieci w domu,
Grace jest w swoim żywiole; przygotowała ulubiony posiłek Mii – pieczonego kurczaka
w maślance, z tłuczonymi ziemniakami i sosem.
Muszę przyznać, że ja go też uwielbiam.
– Opowiedz mi o Anastasii – domaga się Mia, kiedy siedzimy przy kuchennym stole.
Elliot odchyla się na swoim krześle i splata dłonie za głową.
– To muszę usłyszeć. Czy wiesz, że go rozdziewiczyła?
– Elliocie! – Grace łaja go i uderza ścierką.
– Au! – Elliot ogania się od niej.
Przewracam oczami.
– Poznałem dziewczynę. – Wzruszam ramionami. – Koniec pieśni.
– To nie wystarczy! – protestuje Mia, wydymając wargi.
– Mio, myślę, że wystarczy. Przecież powiedział. – Carrick strofuje ją z ojcowskim
spojrzeniem znad okularów.
– Poznasz ją jutro na kolacji, prawda, Christianie? – odzywa się Grace z wymownym
uśmiechem.
Ożeż kurwa.
– Kate też będzie – mówi prowokująco Elliot.
Pieprzony podżegacz. Mierzę go wzrokiem.
– Już nie mogę się doczekać, żeby ją poznać. Z tego co mówicie, musi być niesamowita. –
Mia podskakuje na krześle.
– Tak, tak – bąkam, zastanawiając się, czy mogę się jakoś wykręcić od jutrzejszej kolacji.
– Elena pytała o ciebie, skarbie – odzywa się Grace.
– Doprawdy? – przybieram obojętny ton, który przez lata opanowałem do perfekcji.
– Tak. Podobno dawno się nie widzieliście.
– Pojechałem do Portlandu w interesach. A skoro o tym mowa, na mnie już czas, jutro mam
ważną rozmowę i muszę się przygotować.
– Ale nie zjadłeś deseru. Przygotowałam ciasto z jabłkami.
Hmm … brzmi zachęcająco. Jeśli jednak dam się namówić, będą mnie wypytywać o Anę.
– Muszę iść. Mam pracę.
– Kochanie, za dużo pracujesz – mówi Grace, podnosząc się z krzesła.
– Nie wstawaj, mamo. Elliot na pewno pomoże sprzątnąć po kolacji.
– Słucham? – wkurza się Elliot.
Puszczam do niego oko, żegnam się i kieruję do wyjścia.
– Ale jutro się widzimy? – pyta Grace ze stanowczo zbyt wielką nadzieją w głosie.
– Zobaczymy.
Cholera. Wszystko wskazuje na to, że Anastasia pozna moją rodzinę.
Nie wiem, jak się z tym czuję.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz