16 paź 2016

SOBOTA, 4 CZERWCA 2011 (1 CZĘŚĆ)

Letni wiaterek mierzwi mi włosy, jego pieszczota jest jak dotyk ukochanej.
Mojej ukochanej.
Any.
Budzę się gwałtownie, skołowany. Moja sypialnia pogrążona jest w ciemnościach, obok mnie
śpi Ana, oddychając cicho i spokojnie. Podnoszę się i opieram na łokciu. Przeczesuję dłonią włosy,
trawiony niepokojącym uczuciem, że ktoś przed chwilą zrobił dokładnie to samo. Rozglądam się
po pokoju, zaglądam w mroczne kąty, ale jesteśmy tu z Aną tylko my.
Dziwne. Przysiągłbym, że był tu ktoś jeszcze. Ktoś mnie dotykał.
To był tylko sen .
Odpędzam tę niepokojącą myśl i sprawdzam, która godzina. Minęła 4:30. Opadam
z powrotem na poduszkę, a Ana mamrocze coś niewyraźnie i obraca się twarzą do mnie, wciąż
w głębokim śnie. Wygląda tak spokojnie i pięknie.
Wpatruję się w sufit i znowu migająca lampka czujnika dymu naigrawa się ze mnie. Nie
podpisaliśmy umowy. Mimo to Ana jest tutaj. Obok mnie. Co to oznacza? Jak mam ją
traktować? Czy będzie przestrzegać moich zasad? Muszę wiedzieć, że jest bezpieczna. Pocieram
twarz. To dla mnie ziemia nieznana; nie mam władzy nad tym, co wyprowadza mnie
z równowagi.
Przypominam sobie o Leili.
Cholera.
Moje myśli galopują: Leila, praca, Ana… i wiem już, że nie uda mi się zasnąć. Wstaję,
wkładam spodnie od piżamy i idę do fortepianu w salonie.
Chopin jest moim ukojeniem; poważne tony odpowiadają memu nastrojowi, więc gram je
bez końca. Nagle kątem oka dostrzegam jakiś ruch. Podnoszę wzrok i widzę idącą ku mnie Anę.
Jej kroki są niepewne.
– Powinnaś spać – mruczę pod nosem, nie przestając grać.
– Ty też – odbija piłeczkę.
Minę ma zdecydowaną, a mimo to jest drobniutka i bezbronna w moim za dużym na nią
szlafroku. Uśmiecham się ukradkiem.
– Zwraca mi pani uwagę, panno Steele?
– Owszem, panie Grey.
– Cóż, nie mogłem spać.
Zbyt dużo mam na głowie i wolałbym, żeby wróciła do łóżka i spała dalej. Wczorajszy dzień
musiał ją zmęczyć. Nie bacząc na mój nastrój, siada obok mnie na taborecie i kładzie mi głowę
na ramieniu.
Gest jest tak łagodny i intymny, że mylą mi się klawisze, gram jednak dalej, znacznie
spokojniejszy, ponieważ mam ją obok siebie.
– Co to było? – pyta, kiedy kończę.
– Chopin. Preludium. Opus dwudzieste ósme, numer cztery, e-moll, jeśli cię to interesuje.
– Interesuje mnie wszystko, co robisz.
Słodka Ana. Całuję ją we włosy.
– Nie chciałem cię obudzić.
– Zagraj to co wtedy.
– Co wtedy?
– To coś Bacha, co grałeś w pierwszą noc, kiedy u ciebie zostałam.
– Och, Marcello.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio grałem na czyjąś prośbę. Dla mnie fortepian to samotny
instrument, na którym gram wyłącznie dla siebie. Moja rodzina od lat nie słyszała, jak gram. Ale
skoro prosi, zrobię to dla mojej słodkiej Any. Moje palce pieszczą klawisze i przejmująca muzyka
wypełnia salon.
– Czemu grasz tylko smutne rzeczy? – pyta.
To jest smutne?
– A więc miałeś sześć lat, kiedy zacząłeś grać – dopytuje się dalej, podnosząc głowę, żeby na
mnie spojrzeć.
Wyraz jej twarzy zdradza, że bardzo chce usłyszeć odpowiedź, a po wczorajszym wieczorze
jakże mógłbym jej odmówić.
– Postanowiłem nauczyć się grać na fortepianie, żeby zrobić przyjemność mojej nowej
matce.
– Żeby dopasować się do idealnej rodziny? – W jej cichym głosie pobrzmiewa echo słów,
które wypowiedziałem podczas naszej nocy szczerości w Savannah.
– Tak, można tak powiedzieć. – Nie chcę o tym mówić; zadziwiające, ile bardzo osobistych
zwierzeń zdołała ze mnie wyciągnąć. – Dlaczego nie śpisz? Nie musisz dojść do siebie po
wczorajszym treningu?
– Dla mnie jest ósma rano. Poza tym muszę zażyć pigułkę.
– Dobrze, że pamiętasz – mówię w zamyśleniu. – Tylko ty mogłaś zacząć brać pigułkę
antykoncepcyjną w innej strefie czasowej. Może powinnaś zaczekać pół godziny, jutro rano
kolejne pół. W ten sposób będziesz mogła je zażywać o jakiejś rozsądnej porze.
– Dobry plan – przyznaje mi rację. – Więc co będziemy robić przez te pół godziny?
Cóż, mógłbym cię przelecieć na fortepianie.
– Kilka rzeczy przychodzi mi do głowy – odpowiadam uwodzicielskim tonem.
– Z drugiej strony możemy porozmawiać. – Uśmiecha się prowokacyjnie.
Obejmuję ją, sadzam sobie na kolanach i wtulam twarz w jej włosy.
– Zawsze wolisz seks od rozmowy. – Śmieje się.
– Fakt. Zwłaszcza z tobą. – Ręką chwyta mnie za biceps, mimo to mrok pozostaje uśpiony.
Obsypuję pocałunkami jej szyję. – Może na fortepianie – mamroczę, czując, jak moje ciało
reaguje, gdy wyobrażam ją sobie nagą, rozciągniętą na fortepianie, z włosami opadającymi po
drugiej stronie.
– Chciałabym coś wyjaśnić – mówi mi cicho do ucha.
– Wiecznie żądna informacji. Co takiego wymaga wyjaśnienia?
Skórę ma miękką i ciepłą, gdy nosem zsuwam jej z ramienia szlafrok.
– My – odpowiada i w jej ustach to zwyczajne słowo brzmi jak modlitwa.
– Hm. A co dokładnie?
Do czego ona zmierza?
– Umowa.
Zamieram i patrzę na nią przebiegle.
Czemu akurat teraz? Palcem gładzę ją po policzku.
– Nie uważasz, że jest dyskusyjna?
– Dyskusyjna? – Na jej ustach pojawia się cień uśmiechu.
– Dyskusyjna – odpowiadam, naśladując jej minę.
– Ale tak ci na niej zależało. – W jej oczach pojawia się niepewność.
– Cóż, to było przedtem. Poza tym zasady nie podlegają żadnej dyskusji, obowiązują
w dalszym ciągu.
Muszę mieć pewność, że Ana jest bezpieczna.
– Przedtem? To znaczy kiedy?
– Przedtem. – Przed tym wszystkim. Zanim wywróciłaś mój świat do góry nogami, zanim
spałaś ze mną w jednym łóżku, zanim położyłaś mi głowę na ramieniu. Tylko tyle. – Przed…
więcej – mruczę, walcząc ze znajomym już, budzącym się we mnie niepokojem.
– Och – mówi, a ja mam wrażenie, że jest zadowolona.
– Poza tym już dwa razy byliśmy w pokoju zabaw, a ty nie uciekłaś z wrzaskiem.
– Tego się spodziewasz?
– Nie spodziewam się niczego, do czego jesteś zdolna, Anastasio.
Wraca zmarszczka między brwiami.
– Dla jasności. Chcesz, żebym przez cały czas przestrzegała zasad co do joty, ale reszta
umowy jest już nieważna?
– Z wyjątkiem pokoju zabaw. W pokoju zabaw masz się wywiązywać z umowy i owszem,
chcę, żebyś przestrzegała zasad. Muszę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. A ja będę cię miał
zawsze, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota – dodaję nonszalancko.
– A jeżeli złamię zasady?
– Wtedy cię ukarzę.
– Bez mojej zgody?
– Za twoją zgodą.
– A jeśli odmówię? – nie daje za wygraną.
Skąd w niej ten upór?
– Jeżeli powiesz nie, to nie. Będę musiał jakoś cię przekonać.
Powinna o tym wiedzieć. Nie pozwoliła, żebym ją zbił w hangarze, a ja tego chciałem.
I później postawiłem na swoim… za jej przyzwoleniem.
Wstaje i idzie ku drzwiom, a ja przez chwilę myślę, że chce odejść na dobre, ona jednak się
odwraca.
– To znaczy, że aspekt kary zostaje w mocy – mówi skonsternowana.
– Tak, ale tylko jeżeli złamiesz zasady. – Dla mnie to oczywiste. Czemu dla niej nie?
– Muszę je jeszcze raz przeczytać – stwierdza, nagle ogromnie poważna.
Teraz?
– Przyniosę ci je.
W gabinecie odpalam komputer i drukuję zasady, nie bardzo wiedząc, czemu o nich
rozmawiamy o piątej rano.
Ana stoi przy zlewie i pije wodę ze szklanki. Siadam na taborecie i czekam, obserwując ją.
Plecy ma sztywne i spięte; nie wróży to dobrze. Kiedy się do mnie odwraca, podsuwam jej
kartkę papieru.
– Proszę.
Szybko przebiega wzrokiem zasady.
– To znaczy, że posłuszeństwo nadal obowiązuje?
– O tak.
Kręci głową i wznosi oczy ku niebu, a w kącikach jej ust pojawia się cień ironicznego
uśmiechu.
O rany.
Wraca mi humor.
– Anastasio, czyżbyś właśnie przewróciła oczami?
– Być może. Zależy, jak zareagujesz. – Spogląda na mnie niepewnie, chociaż jednocześnie
jest rozbawiona.
– Tak jak zwykle. – Jeśli tylko mi pozwoli…
Przełyka ślinę, a w szeroko otwartych oczach maluje się oczekiwanie.
– Więc…
– Tak?
– Chcesz mnie teraz zbić?
– Tak. I zrobię to.
– Och, czyżby, panie Grey? – Krzyżuje ramiona na piersiach i czupurnie zadziera brodę.
– Powstrzymasz mnie?
– Najpierw musisz mnie złapać. – Uśmiecha się kokieteryjnie, co natychmiast budzi mój
penis do życia.
Chce się bawić.
Ześlizguję się z taboretu, bacznie ją obserwując.
– Naprawdę, panno Steele?
Powietrze między nami aż iskrzy.
Którędy zacznie uciekać?
Nie spuszcza ze mnie wzroku, niesamowicie podekscytowana. Zębami przygryza dolną
wargę.
– I przygryzasz wargę.
Robi to celowo? Przesuwam się w lewo.
– Nie uda ci się – drażni się ze mną. – Poza tym właśnie przewróciłeś oczami.
Wpatrując się we mnie, również przesuwa się w lewo.
– Owszem, ale właśnie podniosłaś poprzeczkę w naszej grze.
– Jestem całkiem szybka – drwi.
– Ja też.
Czemu wszystko, co ona robi, jest takie ekscytujące?
– Przyjdziesz tu zaraz?
– Czy kiedykolwiek mi się udało? – Uśmiecha się, chwytając przynętę.
– Panno Steele, co pani ma na myśli? – Zbliżam się do niej, obchodząc kuchenną wyspę. –
Będzie dużo gorzej, kiedy sam będę musiał cię złapać.
– Pod warunkiem że złapiesz. Na razie nie zamierzam ci na to pozwolić.
Mówi poważnie?
– Anastasio, możesz się przewrócić i coś sobie zrobić. Co jest w całkowitej sprzeczności
z zasadą numer siedem, teraz już sześć.
– Niebezpieczeństwo grozi mi od chwili, kiedy pana poznałam, panie Grey, z zasadami czy
bez.
– Tak, to prawda.
Może to nie jest gra. Próbuje mi coś powiedzieć? Waha się, a ja rzucam się, żeby ją złapać.
Piszczy i ucieka wokół wyspy, za stół, gdzie jest względnie bezpieczna. Usta ma rozchylone, jest
jednocześnie ostrożna i wyzywająca, a szlafrok zsuwa się, odsłaniając jej ramię. Wygląda tak
seksownie. Niesamowicie, kurewsko seksownie.
Wolno skradam się ku niej, a ona się cofa.
– Doskonale potrafisz odwrócić uwagę mężczyzny, Anastasio.
– Zawsze do usług, panie Grey. Twoją odwróciłam od czego?
– Od życia. Wszechświata. – Zaginionych byłych uległych. Pracy. Naszej umowy.
Wszystkiego.
– Kiedy grałeś, wydawałeś się bardzo na czymś skupiony.
Nie odpuszcza. Zatrzymuję się i krzyżuję ramiona, na nowo rozważając strategię.
– Możemy się tak bawić przez cały dzień, maleńka, ale i tak w końcu cię dopadnę, a wtedy
będzie jeszcze gorzej dla ciebie.
– Nie, nie dopadniesz – mówi z absolutnym przekonaniem.
Marszczę czoło.
– Można by pomyśleć, że nie chcesz, żebym cię złapał.
– Bo nie chcę. Właśnie w tym rzecz. Tak samo traktuję kary jak ty, kiedy ktoś cię dotyka.
Nagle, nie wiadomo skąd, przypełza mrok, otula mnie, pozostawiając po sobie lodowatą
rozpacz.
Nie. Nie. Nie zn oszę dotykan ia. Nigdy, pod żadn ym pozorem .
– Tak się właśnie czujesz?
Mam wrażenie, że mnie dotyka, paznokciami zostawiając na mojej skórze białe ślady.
Mruga kilka razy, zaskoczona moją reakcją, a kiedy się odzywa, jej głos brzmi łagodnie.
– Nie aż do tego stopnia, ale może zrozumiesz mnie trochę lepiej.
Cóż, do diabła! To stawia nasz związek w całkowicie innym świetle.
– Och – bąkam, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Ana oddycha głęboko i podchodzi do mnie. Kiedy staje przede mną, w jej oczach płonie
strach.
– Aż tak tego nie znosisz? – pytam szeptem.
A więc tak się sprawy mają. Nie pasujemy do siebie.
Nie, nie chcę w to wierzyć.
– Czy ja wiem… nie – odzywa się, a mnie zalewa fala ulgi. – Nie – mówi dalej. – Mam do
tego stosunek ambiwalentny. Nie lubię tego, ale nie nie znoszę.
– Ale wczoraj, w pokoju zabaw…
– Robię to dla ciebie, Christianie, ponieważ tego potrzebujesz. Ja nie. Wczoraj nie zrobiłeś
mi krzywdy. Kontekst był inny, potrafię to sobie jakoś wytłumaczyć, no i ci ufam. Ale kiedy
chcesz mi wymierzyć karę, boję się, że zrobisz mi krzywdę.
Kurwa. Powiedz jej.
Prawda czy wyzwanie, Grey.
– Chcę zrobić ci krzywdę. Ale nie taką, jakiej nie byłabyś w stanie znieść. – Nigdy nie
posunąłbym się za daleko.
– Dlaczego?
– Potrzebuję tego – mówię szeptem. – Nie mogę ci powiedzieć.
– Nie możesz czy nie chcesz?
– Nie chcę.
– Więc wiesz dlaczego?
– Tak.
– Ale mi nie powiesz.
– Gdybym to zrobił, uciekłabyś z wrzaskiem i już nigdy nie wróciła. Nie stać mnie na takie
ryzyko, Anastasio.
– Chcesz, żebym została.
– Bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Nie przeżyłbym, gdybym cię stracił.
Nie jestem w stanie dłużej znosić dzielącej nas odległości. Chwytam ją, nie dając czasu na
ucieczkę, biorę w ramiona i zaczynam całować. Reaguje równie namiętnie, wpijając się we mnie,
z pasją, nadzieją, tęsknotą. Mrok wycofuje się i odnajduję ukojenie.
– Nie zostawiaj mnie – szepczę w jej wargi. – Powiedziałaś, że tego nie zrobisz, i błagałaś
mnie o to samo, wtedy, przez sen.
– Nie chcę odejść – mówi, ale przygląda mi się wyczekująco, w poszukiwaniu odpowiedzi.
Czuję się nagi. Moja paskudna, rozdarta dusza wystawiona jest na widok.
– Pokaż mi – mówi Ana.
Nie wiem, o co jej chodzi.
– Pokazać ci?
– Jak bardzo może boleć.
– Słucham? – Odsuwam się i patrzę na nią z niedowierzaniem.
– Ukarz mnie. Chcę wiedzieć, do czego jesteś zdolny.
O nie. Wypuszczam ją z objęć i odsuwam na tyle, by nie mogła mnie dotknąć.
Patrzy na mnie: spojrzenie ma otwarte, szczere, poważne. Po raz kolejny ofiarowuje mi
siebie; przyzwala, bym ją wziął i zrobił z nią to, na co mam ochotę. Nie wiem, co powiedzieć.
Zrobiłaby to dla mnie? Nie mogę uwierzyć.
– Spróbowałabyś?
– Tak. Przecież powiedziałam. – Na jej twarzy maluje się zdecydowanie.
– Ano, jestem kompletnie skołowany.
– Ja też. Próbuję to sobie jakoś poukładać. W końcu oboje będziemy wiedzieli, raz na
zawsze, czy jestem do tego zdolna. Czy dam radę to znieść, a wtedy może ty…
Przerywa, a ja odsuwam się jeszcze o krok. Chce mnie dotknąć.
Nie.
Jeżeli jednak to zrobimy, będę wiedział. Ona będzie wiedziała.
Dotarliśmy do tego punktu o wiele szybciej, niż się spodziewałem.
Dam radę to zrobić?
W tym momencie wiem, że niczego bardziej nie pragnę… Nic innego nie zaspokoi
drzemiącej we mnie bestii.
Żeby nie zmienić zdania, chwytam ją za ramię i prowadzę na górę, do pokoju zabaw. Przed
drzwiami przystaję.
– Pokażę ci, jak bardzo może boleć, a ty wtedy podejmiesz decyzję. Jesteś na to gotowa?
Kiwa głową z upartą determinacją, którą zdążyłem już tak dobrze poznać.
W takim razie niech będzie.
Otwieram drzwi, ze stojaka chwytam pasek, szybko, żeby się nie rozmyśliła, i prowadzę ją
do ławki w rogu pokoju.
– Przełóż się przez nią – rozkazuję cichym głosem.
Bez słowa wykonuje polecenie.
– Jesteśmy tutaj, bo powiedziałaś: tak, Anastasio. I uciekałaś przede mną. Uderzę cię sześć
razy i będziesz liczyć ze mną.
W dalszym ciągu nic nie mówi.
Zadzieram jej szlafrok i moim oczom ukazuje się jej śliczny nagi tyłeczek. Przesuwam
dłonią po pośladkach i górnych częściach ud i dreszcz przeszywa całe moje ciało.
To jest to. Czego pragnę. Ku czemu zmierzaliśmy.
– Robię to, żebyś zapamiętała, że nie wolno ci przede mną uciekać, i chociaż to całkiem
zabawne, nie chcę, żebyś jeszcze kiedykolwiek to zrobiła. Poza tym przewróciłaś oczami. Wiesz,
jak to na mnie działa.
Biorę głęboki oddech i rozkoszując się chwilą, próbuję spowolnić moje bijące jak szalone
serce.
Potrzebuję tego. To właśnie robię. I w końcu do tego doszliśmy.

Da radę to zrobić.
Nigdy dotąd mnie nie zawiodła.
Przytrzymując ją jedną ręką u nasady pleców, strzelam z paska. Znowu oddycham głęboko,
skupiając się na czekającym mnie zadaniu.
Nie ucieknie. Sama mnie poprosiła.
Po czym unoszę pas i uderzam nim przez jej oba pośladki, mocno.
Krzyczy, wstrząśnięta.
Ale nie zaczęła liczyć… nie wypowiedziała też bezpiecznego słowa.
– Licz, Anastasio! – rozkazuję.
– Raz! – krzyczy.
Uderzam znowu.
– Dwa! – wrzeszczy.
Kolejne uderzenie.
Właśnie tak, maleńka, wykrzycz to.
Uderzam znowu.
– Trzy! – Krzywi się.
Na jej pośladkach widnieją trzy krwawe pręgi.
Pojawia się czwarta.
Wykrzykuje liczbę, głośno i wyraźnie.
Nikt cię nie usłyszy, dziecinko. Możesz krzyczeć do woli.
Znowu uderzam.
– Pięć! – szlocha, a ja przerywam w oczekiwaniu na bezpieczne słowo.
Nie wypowiada go.
I jeszcze raz na szczęście.
– Sześć – Ana wydusza z siebie chrapliwy szept.
Upuszczam pas, szczęśliwy, euforycznie spełniony. Jestem jak pijany, bez tchu, w końcu
zaspokojony. Och, ta cudowna, moja dziewczyna. Pragnę całować każdy kawałeczek jej ciała.
Dotarliśmy. Znaleźliśmy się w miejscu, o którym od początku marzyłem. Sięgam po nią, by
utulić ją w ramionach.
– Puść. Nie. – Wyrywa mi się i cofa chwiejnie przede mną, odpycha mnie, odsuwa, a wreszcie
walczy ze mną jak rozwścieczona kotka. – Nie dotykaj mnie – syczy.
Twarz ma całą w plamach, mokrą od łez, z nosa jej cieknie, włosy ma ciemne i rozczochrane,
ale nigdy nie wyglądała równie wspaniale… i nigdy nie była tak wściekła.
Jej gniew uderza we mnie z siłą tsunami.
Jest wściekła. Naprawdę wściekła.
Okej, na gniew nie byłem przygotowany.
Daj jej chwilę. Zaczekaj, aż zadziałają endorfiny.
Ociera łzy wierzchem dłoni.
– Taki jesteś naprawdę? To lubisz? Widzieć mnie w takim stanie? – Wyciera nos w rękaw
szlafroka.
Moja euforia znika. Jestem oniemiały, całkowicie bezradny i sparaliżowany jej gniewem.
Płacz rozumiem, ale ta wściekłość… dotyka jakiegoś zakamarka w głębi mojej duszy, ale nie chcę
o tym myśleć.
Zostaw to, Grey.
Dlaczego nie poprosiła, żebym przestał? Nie wypowiedziała bezpiecznego słowa. Zasłużyła
na karę. Uciekała. Przewracała oczami. Uciekała przede mną. Tak się właśnie dzieje, kiedy mi się
sprzeciwiasz, maleńka.
Twarz ma wykrzywioną gniewem. Szeroko otwarte, płonące oczy przepełniają ból,
wściekłość i nagle pojawia się w nich mrożące krew w żyłach zrozumienie.
Cholera. Co ja najlepszego zrobiłem?
Gwałtownie przytomnieję.
Tracę grunt pod nogami, chwieję się na krawędzi niebezpiecznej przepaści, rozpaczliwie
szukając w głowie słów, które mogłyby to wszystko naprawić, ale mam w niej kompletną
pustkę.
– Jesteś popieprzonym sukinsynem – wyrzuca z siebie.
Brakuje mi w płucach powietrza, zupełnie jakby to ona smagnęła pasem mnie… Kurwa.
Zrozumiała, kim naprawdę jestem.
Ujrzała potwora.
– Ano – szepczę błagalnie.
Chcę, żeby przestała. Chcę ją tulić i sprawić, by ból odszedł. Chcę, żeby szlochała w moich
ramionach.
– Nie „Anuj” mi tutaj! Pora, żebyś zrobił ze sobą porządek, Grey! – woła i wychodzi z pokoju
zabaw, cicho zamykając za sobą drzwi.
Skamieniały wpatruję się w zamknięte drzwi, a jej słowa wciąż brzęczą mi w uszach.
Jesteś popieprzonym sukinsynem .
Nikt nigdy nie zostawił mnie w ten sposób. Co jest, do cholery? Odruchowo przeczesuję ręką
włosy, próbując jakoś sobie wytłumaczyć jej zachowanie, i swoje również. Tak po prostu
pozwoliłem jej odejść. Nie jestem zły… jestem … no właśnie, jaki? Podnoszę z ziemi pas,
podchodzę do ściany i odwieszam go na miejsce. Bez wątpienia była to najbardziej
satysfakcjonująca chwila w moim życiu. Dopiero co czułem się lżejszy, wolny od ciężaru
niepewności tego, co nas łączy.
Stało się. Osiągnęliśmy cel.
Teraz, kiedy już wie wszystko, możemy iść dalej.
Powiedziałem. Ludzie tacy jak ja lubią zadawać ból.
Ale tylko kobietom , które to lubią.
Mój niepokój wzrasta.
Jej reakcja – widok jej zbolałej, przerażonej twarzy z uporem staje mi przed oczami. Nie
czuję się już tak pewnie. Przywykłem, że doprowadzam kobiety do płaczu – to właśnie robię.
Ale Ana?
Osuwam się na podłogę i opieram głowę o ścianę, ręce kładę na zgiętych kolanach. Niech się
wypłacze. Płacz przyniesie jej ulgę. Z doświadczenia wiem, że tak jest z kobietami. Dam jej
chwilę, a potem pójdę do niej i zaproponuję, że ją ukoję. Nie użyła bezpiecznego słowa. Sama
mnie poprosiła. Chciała wiedzieć, jak zwykle ciekawska. Prawda okazała się okrutna, nic ponad
to.

Jesteś popieprzonym sukinsynem .
Zamykam oczy i uśmiecham się ponuro. Tak, Ano, jestem, i teraz już o tym wiesz. Teraz
nasz związek może się rozwijać… możemy dopracować naszą umowę. Jakakolwiek by była.
Ale te myśli nie przynoszą mi ukojenia i mój niepokój narasta. Jej znękane oczy wpatrują się
we mnie, oburzone, oskarżycielskie, pełne litości… Widzi mnie takim, jaki jestem. Potworem .
Przypomina mi się Flynn. Nie skupiaj się na negatywach, Christianie.
Znowu zamykam oczy i widzę udręczoną twarz Any.
Ależ ze mnie głupiec.
Za szybko to zrobiliśmy. O wiele za szybko.
Kurwa.
Uspokoję ją.
Tak – dam jej czas, żeby się wypłakała, a potem ją uspokoję.
Byłem na nią zły, że przede mną uciekała. Dlaczego to zrobiła?
Do diabła. Różni się od wszystkich znanych mi kobiet. To zrozumiałe, że jej reakcja była
inna.Muszę z nią porozmawiać, przytulić. Razem przez to przejdziemy. Zastanawiam się, dokąd
poszła.
Cholera!
Ogarnia mnie panika. A jeśli odeszła? Nie, nie zrobiłaby tego. Nie bez pożegnania. Zrywam
się i pędem wybiegam z pokoju. Gnam na dół. W salonie jej nie ma – na pewno położyła się do
łóżka. Wpadam do sypialni.
Łóżko jest puste.
Teraz jestem już naprawdę przerażony. Nie, nie mogła sobie pójść! Na górę – na pewno jest
w swoim pokoju. Pokonuję po trzy stopnie naraz i bez tchu zatrzymuję się przed jej drzwiami.
Jest tam i płacze.
Och, dzięki Ci, Boże.
Opieram głowę o drzwi, osłabły z ulgi.
Nie odchodź. Ta myśl jest koszmarna.
To zrozumiałe, że musi się wypłakać.
Biorę głęboki oddech, żeby się uspokoić, i idę do łazienki obok pokoju zabaw po krem
z arniki, środki przeciwbólowe i szklankę wody. Wracam.
Wewnątrz jest ciemno, chociaż pierwsze promyki świtu różowieją już na horyzoncie.
Dopiero po chwili dostrzegam moją śliczną dziewczynkę. Leży skulona na środku łóżka,
drobniutka i bezbronna, cicho szlochając. Jej rozpacz przeszywa mnie i martwi. Moje uległe
nigdy wcześniej nie wywoływały we mnie takiej reakcji – nawet kiedy wyły. Nie wiem, co się
dzieje. Czemu czuję się taki zagubiony? Odkładam maść, wodę i tabletki i wsuwam się pod
kołdrę obok Any. Chcę ją objąć, ale ona sztywnieje, a całe jej ciało wręcz krzyczy: Nie dotykaj
mnie! Aż nadto wyraźnie dostrzegam ironię sytuacji.
– Ciii – szepczę, na próżno starając się powstrzymać jej łzy i ją uspokoić.
Nie reaguje. Zamiera bez ruchu i leży nieustępliwa.
– Nie walcz ze mną, Ano, proszę.
Rozluźnia się odrobinę i pozwala, bym wziął ją w ramiona. Wtulam nos w jej cudowne,
pachnące włosy. Pachnie słodko jak zawsze, a jej zapach koi moje nerwy. Delikatnie całuję ją
w szyję.
– Nie nienawidź mnie – mruczę i przywieram ustami do jej gardła, smakując ją.
Nic nie mówi, ale przynajmniej nie płacze już, tylko cichutko pochlipuje. W końcu cichnie.
Może zasnęła, ale nie mam odwagi sprawdzić, żeby przypadkiem jej nie obudzić. Przynajmniej
trochę się uspokoiła.
Świt nastaje i mija i rozmyte światło nabiera mocy, wdzierając się do pokoju. A my wciąż
leżymy w ciszy. Moje myśli błądzą bez celu, gdy tak tulę moją dziewczynkę i przyglądam się
zmieniającemu się światłu. Nie pamiętam, żebym choć raz tak po prostu leżał i pozwalał
myślom płynąć spokojnie. To takie odprężające. Myślę, że mógłbym tak robić do końca życia.
Może powinienem pokazać jej „The Grace”.
Tak. Po południu wybierzemy się na żagle.
Jeśli będzie jeszcze chciała z tobą rozmawiać, Grey.
Porusza się, stopa drga jej delikatnie i wiem, że się obudziła.
– Przyniosłem tabletki przeciwbólowe i maść z arniki.
Wreszcie reaguje, wolno obraca się w moich ramionach twarzą do mnie. Pełne bólu oczy
wpatrują się we mnie uważnie, pytająco. Długo mi się przygląda, jakby widziała mnie po raz
pierwszy. Denerwuję się, bo jak zwykle nie wiem, o czym myśli, co widzi. Ale jest zdecydowanie
spokojniejsza, co witam z niepewną ulgą. Może jednak ten dzień okaże się udany.
Gładzi mnie po policzku, przesuwa dłonią po szczęce, łaskocząc mnie w świeży zarost.
Zamykam oczy, chłonąc jej dotyk. To dla mnie obce uczucie, jej pieszczota, która sprawia mi
przyjemność, nie budząc drzemiącego we mnie mroku. Nie przeszkadza mi, że dotyka mojej
twarzy… nie przeszkadzają mi jej palce w moich włosach.
– Przepraszam – odzywa się.
Jej ciche słowa zaskakują mnie. Ona mnie przeprasza?
– Za co?
– Za to, co powiedziałam.
Ogarnia mnie niewypowiedziana ulga. Wybaczyła mi. Poza tym to, co powiedziała, jest
prawdą – jestem popieprzonym sukinsynem.
– Nie powiedziałaś niczego, o czym bym nie wiedział – mówię i po raz pierwszy w swoim
życiu zdobywam się na przeprosiny. – Wybacz, że sprawiłem ci ból.
Unosi odrobinę ramiona i leciutko się do mnie uśmiecha. Dostałem odroczenie. Jesteśmy
bezpieczni. Między nami wszystko dobrze. Oddycham z ulgą.
– Sama się o to prosiłam – mówi.
Masz całkowitą rację, maleńka.
Przełyka nerwowo ślinę.
– Chyba nie mogę być taka, jak byś chciał – wyznaje, a jej oczy wyrażają najprawdziwszą
szczerość.
Świat zamiera.
Kurwa.
Wcale nie jesteśmy bezpieczni.

2 komentarze :