31 paź 2016

SOBOTA 4 CZERWCA 2011 (2 CZĘŚĆ)

Grey, zrób coś.
– Jesteś dokładnie taka, jak bym chciał.
Marszczy brwi. Oczy ma zaczerwienione i jest bardzo blada; nigdy nie widziałem jej tak
bladej. Czuję się dziwnie poruszony.
– Nie rozumiem – mówi. – Nie jestem posłuszna i zapewniam cię, że nigdy już nie pozwolę,
żebyś mi to zrobił. A tego właśnie potrzebujesz, sam to powiedziałeś.
Stało się – zadaje mi cios miłosierdzia. Posunąłem się za daleko. Teraz już wie – wraca do
mnie wszystko, co sobie mówiłem, zanim zacząłem tak usilnie zabiegać o tę dziewczynę. To nie
jest jej styl życia. Nie wolno mi jej tak deprawować. Jest zbyt młoda, zbyt niewinna… za bardzo
jest Aną.
Moje marzenia są właśnie tym… marzeniami. Nie uda się nam.
Zamykam oczy; nie jestem w stanie na nią patrzeć. Naprawdę będzie jej lepiej beze mnie.
Teraz, gdy ujrzała bestię, zrozumiała, że nie zdoła jej pokonać. Muszę zwrócić jej wolność –
pozwolić, by ruszyła swoją drogą. Nie możemy być razem.
Skup się, Grey.
– Masz rację. Powinienem pozwolić ci odejść. Nie jestem dla ciebie odpowiedni.
Otwiera szerzej oczy.
– Nie chcę odchodzić – mówi szeptem. Do oczu napływają jej łzy, błyszczą na jej długich
rzęsach.
– Ja też nie chcę, żebyś odeszła – odpowiadam, ponieważ to prawda.
Wraca to uczucie – złowrogie, przerażające – i przygniata mnie. Po jej policzkach znowu
ciekną łzy. Delikatnie ocieram jedną kciukiem i bez namysłu wypowiadam słowa.
– Z chwilą kiedy cię poznałem, zacząłem żyć.
Przesuwam kciukiem po jej dolnej wardze. Tak bardzo pragnę ją pocałować. Sprawić, żeby
zapomniała. Olśnić ją. Podniecić – wiem, że to możliwe. Coś mnie jednak powstrzymuje – jej
niespokojne, zbolałe spojrzenie. Czy chce, żeby całowała ją bestia? Może mnie odepchnąć, a ja
nie wiem, czy zniósłbym kolejne odrzucenie. Jej słowa mnie prześladują, przywołują ciemne
i niechciane wspomnienie.
Jesteś popieprzonym sukinsynem.
– To tak jak ja – szepcze. – Zakochałam się w tobie, Christianie.
Pamiętam, jak Carrick uczył mnie skakać do wody na główkę. Chwytam się palcami u stóp
krawędzi basenu i łukiem wpadam do wody – teraz znowu wpadam w otchłań, jak na
zwolnionym filmie.
Nie może tak o mnie myśleć.
Nie o mnie. Nie!
Brakuje mi tchu, jej słowa mnie duszą, przygniatają swoim ciężarem moją pierś. Spadam
i spadam, mrok mnie wabi. Nie słyszę ich. Nie jestem w stanie znieść. Ona nie wie, co mówi, nie
wie, z kim ma do czynienia – z czym ma do czynienia.
– Nie – mówię głosem ochrypłym z pełnego bólu niedowierzania. – Nie możesz mnie
kochać, Ano. Nie, nie wolno ci. To złe.
Muszę jej to uświadomić. Nie wolno jej kochać potwora. Nie wolno jej kochać popieprzonego
sukinsyna. Musi odejść. Musi się ode mnie uwolnić – nagle wszystko staje się jasne i klarowne.
Dokonałem odkrycia; nie jestem w stanie jej uszczęśliwić. Nie mogę być tym, czego potrzebuje.
Nie wolno mi ciągnąć tego dalej. To się musi skończyć. Nigdy nie powinno było się zacząć.
– Złe? Dlaczego złe?
– Spójrz na siebie. Nie mogę dać ci szczęścia. – Mój głos jest pełen cierpienia, gdy spadam
w coraz głębszą otchłań, pogrążony w rozpaczy.
Nikt nie może mnie kochać.
– Ale przecież jestem z tobą szczęśliwa – mówi, nic nie pojmując.
Anastasio Steele, popatrz na siebie. Muszę być z nią szczery.
– Nie w tej chwili. Nie kiedy robię to, co chcę robić.
Mruga oczami i trzepocze rzęsami okalającymi wielkie zbolałe oczy, którymi patrzy na
mnie uważnie, szukając prawdy.
– Nigdy tego nie przeskoczymy, prawda?
Kręcę przecząco głową, ponieważ nie znajduję żadnych słów. Znowu dochodzimy do tego, że
nie pasujemy do siebie. Zamyka oczy, jakby coś ją zabolało, a kiedy je otwiera, widać w nich
zdecydowanie. Przestała płakać. A mnie krew zaczyna dudnić w uszach, serce wali jak oszalałe.
Wiem, co powie. I boję się tego panicznie.
– Cóż, w takim razie chyba już pójdę. – Kiedy siada, krzywi się z bólu.
Teraz? Nie może teraz odejść.
– Nie, nie idź. – Spadam, coraz głębiej i głębiej.
Jej odejście to wielki błąd. Mój błąd. Ale nie może zostać, skoro żywi do mnie takie uczucia,
po prostu nie może.
– Nie ma sensu, żebym została – mówi i ostrożnie wstaje z łóżka, wciąż otulona
szlafrokiem.
Naprawdę odchodzi. Nie mogę w to uwierzyć. Wygrzebuję się z pościeli, żeby ją zatrzymać,
ale jej spojrzenie przygważdża mnie do podłogi. Ma takie puste, zimne, odpychające spojrzenie –
jak nie moja Ana.
– Idę się ubrać. Chciałabym zostać sama – mówi.
Jej głos jest pozbawiony wyrazu, pusty. Odwraca się i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Wpatruję się w nie oniemiały.
Po raz drugi tego dnia wyszła.
Siadam i chwytam rękami głowę. Muszę się uspokoić, zrozumieć, co czuję.
Ona mnie kocha?
Jak do tego doszło? Jakim cudem ?
Grey, ty pieprzony głupcze.
Jednak w przypadku kogoś takiego jak ona musiałem się z tym liczyć. Jest taka dobra,
niewinna i dzielna. Od początku istniało ryzyko, że ujrzy prawdziwego mnie, kiedy będzie już za
późno. I będzie cierpieć tak jak teraz.
Czemu to tak boli? Czuję się, jakbym miał przebite płuca. Wychodzę za Aną z pokoju.
Chciała co prawda zostać sama, ale skoro pragnie odejść, ja muszę się ubrać.
Słyszę, że bierze prysznic w mojej łazience, szybko więc chwytam dżinsy i T-shirt – czarne,
jak mój nastrój. Biorę telefon i idę przez mieszkanie. Najchętniej usiadłbym do fortepianu
i waląc w klawisze, zagrał coś bardzo smutnego. Zatrzymuję się jednak pośrodku pokoju, nie
czując absolutnie nic.
Tylko pustkę.
Skup się, Grey! Podjąłeś słuszną decyzję. Pozwól jej odejść.
Dzwoni mój telefon. Welch. Czyżby znalazł Leilę?
– Welch.
– Panie Grey, mam wieści – mówi ochryple.
Facet naprawdę powinien przestać palić. Gada jak Głębokie Gardło.
– Znalazłeś ją? – Nastrój odrobinę mi się poprawia.
– Nie, proszę pana.
– W takim razie o co chodzi? – Po jaką cholerę dzwonisz?
– Leila odeszła od męża. W końcu się do tego przyznał. Przestał się nią interesować.
Faktycznie, ma wieści.
– Rozumiem.
– Nie ma pojęcia, gdzie może być, ale chce, żeby mu posmarować. Chce wiedzieć, kto tak
bardzo interesuje się jego żoną. Chociaż nazywa ją trochę inaczej.
Czuję, jak wzbiera we mnie gniew.
– Ile chce?
– Powiedział, że dwa tysiące.
– Tak powiedział? – drę się, tracąc nad sobą kontrolę. Czemu wcześniej nie powiedział, że
Leila od niego odeszła? – Psiakrew, mógł nam powiedzieć prawdę. Podaj mi jego numer. Muszę
do niego zadzwonić. Welch, sprawa jest naprawdę kiepska.
Podnoszę wzrok i widzę Anę, która skrępowana stoi w progu, ubrana w dżinsy i paskudną
bluzę. Oczy ma ogromne, twarz ściągniętą, obok postawiła walizkę.
– Znajdź ją – warczę do telefonu i rozłączam się. Później z nim porozmawiam.
Ana podchodzi do kanapy i z plecaka wyjmuje maca, telefon i kluczyki do samochodu.
Z głębokim oddechem idzie do stołu w kuchni i kładzie na nim wszystko.
Co u diabła? Oddaje wszystkie swoje rzeczy?
Obraca się w moją stronę, na jej spopielałej twarzyczce maluje się determinacja. Ma tę
swoją upartą minę, którą zdążyłem tak dobrze poznać.
– Potrzebuję pieniędzy, które Taylor dostał za mojego garbusa. – Głos ma spokojny, ale
bezbarwny.
– Ano, nie chcę tych rzeczy. Są twoje. – Nie może mi tego zrobić. – Proszę, weź je.
– Nie, Christianie, przyjęłam je, bo mnie do tego zmusiłeś, ale teraz już ich nie chcę.
– Ano, bądź rozsądna.
– Nie chcę niczego, co będzie mi ciebie przypominać. Potrzebuję tylko pieniędzy, które
Taylor dostał za mój samochód. – Głos ma wyzbyty z emocji.
Chce o mnie zapomnieć.
– Naprawdę chcesz mnie zranić?
– Nie. Chcę chronić siebie.
Oczywiście – chce chronić siebie przed bestią.
– Proszę, Ano, weź to.
Ma takie blade usta.
– Christianie, nie chcę się kłócić. Proszę tylko o pieniądze.
Pieniądze. Zawsze wszystko sprowadza się do pieprzonych pieniędzy.
– Przyjmiesz czek? – pytam przez zaciśnięte zęby.
– Tak. Pod tym względem jesteś wiarygodny.
Chce pieniędzy, to je dostanie. Z trudem nad sobą panując, wpadam do gabinetu. Siadam
przy biurku i dzwonię do Taylora.
– Dzień dobry, panie Grey.
Ignoruję powitanie.
– Ile dostałeś za volkswagena Any?
– Dwanaście tysięcy dolarów, proszę pana.
– Aż tyle? – Mimo wściekłości jestem zdziwiony.
– To klasyk – mówi gwoli wytłumaczenia.
– Dziękuję. Czy możesz odwieźć teraz pannę Steele do domu?
– Oczywiście. Już schodzę.
Rozłączam się i wyjmuję książeczkę czekową z szuflady biurka. W tym momencie
przypominam sobie, co Welch mówił o tym pieprzonym dupku, mężu Leili.
Zawsze chodzi o pieprzone pieniądze!
Powodowany gniewem, podwajam kwotę, którą Taylor dostał za tę śmiertelną pułapkę,
i wkładam czek do koperty.
Kiedy wracam, Ana wciąż stoi przy kuchennej wyspie, zagubiona, niemal jak dziecko. Na jej
widok mój gniew się ulatnia. Podaję jej kopertę.
– Taylor dostał niezłą cenę… to klasyk – bąkam przepraszająco. – Możesz go zapytać.
Zawiezie cię do domu. – Skinieniem głowy pokazuję na Taylora, który czeka przy wejściu do
salonu.
– Nie trzeba. Sama wrócę do domu, dziękuję.
Nie! Ano, zgódź się, żeby cię zawiózł. Czemu ona to robi?
– Będziesz mi się sprzeciwiać na każdym kroku?
– Po co zmieniać życiowe przyzwyczajenia? – Patrzy na mnie obojętnie.
O to właśnie chodzi – dlatego właśnie nasza umowa od początku była skazana na
niepowodzenie. Zawsze o tym wiedziałem. Zamykam oczy.
Jestem takim głupcem .
Zmieniam podejście, niemal ją błagam.
– Proszę, Ano. Taylor odwiezie cię do domu.
– Przyprowadzę samochód, panno Steele – oznajmia Taylor cichym, ale nieznoszącym
sprzeciwu tonem i wychodzi. Może jego posłucha. Spogląda za nim, ale on zjechał już do
podziemnego garażu po samochód.
Ana odwraca się do mnie i widzę, że nagle oczy zrobiły się jej ogromne. Wstrzymuję oddech.
Nie mogę uwierzyć, że naprawdę odchodzi. To ostatni raz, kiedy ją widzę, a jest taka smutna.
I ja ponoszę za to odpowiedzialność. Z wahaniem robię krok w jej stronę. Chcę objąć ją jeszcze
raz i błagać, żeby została.
Cofa się i jest to aż nadto wymowny sygnał, że mnie nie chce. Odepchnąłem ją.
Nieruchomieję.
– Nie chcę, żebyś odchodziła.
– Nie mogę zostać. Wiem, czego chcę, ale ty nie możesz mi tego dać, a ja nie mogę dać ci
tego, czego ty chcesz.
Och, błagam, Ano – pozwól mi objąć cię jeszcze ten jeden raz. Poczuć twój słodki, cudowny
zapach. Znowu próbuję się do niej zbliżyć, ona jednak unosi rękę, nakazując, bym się zatrzymał.
– Nie, proszę. – Kuli się, a na jej twarzy maluje się przerażenie. – Nie mogę.
Chwyta walizkę i plecak i rusza do przedpokoju. Idę za nią, potulny i bezradny. Nie
odrywam wzroku od jej drobnej postaci.
Wzywam windę. Nie mogę oderwać od niej oczu… delikatnej twarzy jak u elfa, tych ust,
ciemnych długich rzęs, które rzucają cień na jej blade policzki. Próbuję zapamiętać każdy
szczegół, nie znajdując odpowiednich słów. Nic mi nie przychodzi do głowy, żadna celna uwaga,
żart, aroganckie polecenie. Nie mam nic – poza ogromną, ziejącą pustką, jaka wypełnia mi pierś.
Drzwi windy się otwierają i Ana natychmiast do niej wchodzi. Ogląda się na mnie i na
ułamek sekundy jej maska opada. Widzę to: mój ból odbijający się na jej pięknej twarzy.
Nie… Ano, nie odchodź.
– Żegnaj, Christianie.
– Ano… żegnaj.
Drzwi się zamykają i już jej nie ma.
Osuwam się powoli na podłogę i chwytam rękami głowę. Pustka jest niczym otchłań,
pochłania mnie całego, wywołując nieznośny ból.
Grey, coś ty, do cholery, zrobił?

Kiedy podnoszę wzrok, wiszące w przedpokoju obrazy, moje Madonny, wywołują na moich
ustach bezlitosny uśmiech. Ideał macierzyństwa. Wszystkie one patrzą na swoje dzieci lub
złowieszczo na mnie.
Mają prawo tak na mnie patrzeć. Ona odeszła. Naprawdę odeszła. Była najlepszym, co mnie
w życiu spotkało. Potem powiedziała, że mnie nie zostawi. Obiecała mi to. Zamykam oczy, by
nie widzieć tych pozbawionych życia współczujących spojrzeń, i opieram się głową o ścianę. Fakt,
mówiła to przez sen – a ja, głupiec, jej uwierzyłem. W głębi duszy zawsze wiedziałem, że nie
nadaję się dla niej, że jest dla mnie zbyt dobra. Tak powinno być.
Czemu więc czuję się tak gównianie? Czemu to tak boli?
Brzęczyk obwieszcza, że przyjechała winda. Słysząc go, otwieram oczy, a serce podchodzi
mi do gardła. Wróciła. Siedzę jak sparaliżowany i czekam. Drzwi się rozsuwają i wychodzi z nich
Taylor. Na mój widok zamiera na ułamek sekundy.
Do diabła. Jak długo tu siedzę?
– Panna Steele jest już w domu, proszę pana – mówi, zachowując się, jakbym codziennie
przesiadywał na podłodze.
– Jak się czuje? – pytam, siląc się na obojętny ton, chociaż naprawdę chcę się dowiedzieć.
– Jest smutna, proszę pana – odpowiada, nie zdradzając żadnych emocji.
Kiwam głową na znak, że może odejść. On jednak nie rusza się z miejsca.
– Czy coś panu podać? – pyta, zdecydowanie zbyt łagodnie.
– Nie. – Odejdź, zostaw mnie w spokoju.
– Proszę pana – mówi i odchodzi, zostawiając mnie skulonego na podłodze.
Najchętniej siedziałbym tu przez cały dzień i oddawał się rozpaczy, ale muszę sprawdzić,
czego dowiedział się Welch, i zadzwonić do tego nędznika, męża Leili.
Poza tym muszę wziąć prysznic. Może woda zmyje ze mnie cierpienie.
Wstając, opieram się o drewniany stół, który zajmuje prawie cały przedpokój, i bezmyślnie
dotykam palcami jego delikatnej rzeźby. Chciałbym przelecieć na nim pannę Steele. Zamykam
oczy i wyobrażam ją sobie rozciągniętą na stole, z głową odchyloną do tyłu, zadartą brodą,
ustami otwartymi w ekstazie, jedwabistymi włosami spływającymi z krawędzi. Cholera, sama
myśl o tym wywołuje u mnie erekcję.
Kurwa.
Ból wzmaga się i ściska mi wnętrzności.
Ona odeszła, Grey. Pogódź się z tym.
Latami uczyłem się opanowania i teraz mam dzięki temu siłę, żeby wstać.

Woda pod prysznicem parzy, niemal sprawiając mi ból, ale tak właśnie lubię. Stoję pod jej
strumieniem i próbuję zapomnieć, łudząc się, że gorąco wypali jej wspomnienie i zmyje z mego
ciała jej zapach.
Skoro odeszła, powrotu już nie ma.
Nigdy.
Z ponurą determinacją szoruję skórę głowy.
Baba z wozu, koniom lżej.
Wciągam powietrze przez zaciśnięte zęby.
Nieprawda. Wcale nie lżej.
Podstawiam twarz pod gorący strumień. Ani trochę lżej – będzie mi jej brakowało. Opieram
czoło o kafelki. Zaledwie wczoraj była tu ze mną. Patrzę na swoje ręce, palce pieszczą fugi,
o które dopiero co ona wspierała się dłońmi.
Pieprzyć to.
Zakręcam wodę i wychodzę z kabiny. Owijam się w pasie ręcznikiem i wtedy do mnie
dociera: każdy dzień będzie bardziej mroczny i pusty, ponieważ jej w nim nie będzie.
Koniec z żartobliwymi, zabawnymi mailami.
Koniec z jej niewyparzoną buzią.
Koniec ciekawskich pytań.
Jej jasnobłękitne oczy już nigdy nie spojrzą na mnie z zawoalowanym rozbawieniem…
przerażeniem… czy pożądaniem. Patrzę na ponurego kretyna, który spogląda na mnie z lustra.
– Co ty, do cholery, zrobiłeś, dupku? – szydzę z niego.
Odpowiada tym samym ze zjadliwą pogardą. I mruga do mnie wielkimi szarymi oczami,
w których maluje się rozpacz.
– Bez ciebie będzie jej lepiej. Nie możesz być taki, jak ona by chciała. Nie możesz jej dać
tego, czego pragnie. Jej marzy się romantyczna miłość. Zasługuje na kogoś lepszego, ty głupi,
popieprzony kutasie.
Widok w lustrze napawa mnie obrzydzeniem, odwracam się więc od niego.
Dzisiaj mam gdzieś golenie.
Wycieram się przy komodzie, z której wyjmuję bieliznę i T-shirt. Kiedy się odwracam,
zauważam leżące na mojej poduszce niewielkie pudełko. Po raz kolejny tracę grunt pod nogami,
stojąc nad ziejącą przepaścią, która mnie wzywa, i moja wściekłość zmienia się w strach.
To coś od niej. Co takiego mogła mi dać? Rzucam ubrania i oddychając głęboko, siadam na
łóżku. Sięgam po pudełko.
To szybowiec. Zestaw modelarski z blanikiem L23 do złożenia. Spod pokrywki wypada
karteczka papieru i ląduje na pościeli.

Na pamiątkę szczęśliwszych chwil.
Dziękuję.
Ana

Idealny prezent od idealnej dziewczyny.
Przeszywa mnie ból.
Czemu to tak boli? Czemu?
Budzi się dawne paskudne wspomnienie i pragnie wgryźć się w tu i teraz. Nie. Nie chcę
teraz do tego wracać. Wstaję, rzucam pudełko na łóżko i pośpiesznie się ubieram. Potem
chwytam pudełko i liścik i idę do gabinetu. Lepiej sobie z tym poradzę, siedząc na miejscu,
z którego rządzę i władam.

Rozmowa z Welchem jest krótka. Z Russellem Ree dem – nędznym draniem, który ożenił się
z Leilą – jeszcze krótsza. Nie miałem pojęcia, że pobrali się podczas jakiegoś pijackiego
weekendu w Las Vegas. Nic dziwnego, że małżeństwo rozpadło się zaledwie po osiemnastu
miesiącach. Leila odeszła od niego osiem tygodni temu. Gdzie więc się teraz podziewasz, Leilo
Williams? Co robisz?
Skupiam myśli na Leili, próbując w naszej przeszłości znaleźć jakąś wskazówkę co do miejsca
jej aktualnego pobytu. Muszę to wiedzieć. Mieć pewność, że jest bezpieczna. I dlaczego tu
przyszła. Czemu do mnie?
Chciała czegoś więcej, a ja nie, ale to było dawno temu. Łatwo przyszło mi się z nią rozstać –
za obopólną zgodą rozwiązaliśmy naszą umowę. Prawdę mówiąc, nasz związek był idealny:
dokładnie taki, jak powinien. Kiedy byliśmy razem, była zepsuta i lubieżna, w niczym nie
przypominała zrozpaczonej, złamanej istoty, jaką opisała mi Gail.
Pamiętam, jak uwielbiała nasze sesje w pokoju zabaw. Leila uwielbiała sprośności. Pojawia
się wspomnienie – związuję jej duże palce u nóg, tak wykrzywiając jej stopy, żeby nie mogła
zacisnąć pośladków i bronić się przed bólem. Tak, uwielbiała to wszystko, podobnie jak ja. Była
wspaniałą uległą. Nigdy jednak nie wzbudziła we mnie takiego zainteresowania jak Anastasia
Steele.
Nigdy nie rozpraszała mnie tak jak Ana.
Patrzę na pudełko z szybowcem do samodzielnego sklejenia i przesuwam palcem po jego
krawędzi, bo wiem, że Ana też go dotykała.
Moja słodka Anastasia.
Tak kompletnie różniła się od wszystkich kobiet, które znałem. Tylko za nią się uganiałem
i tylko ona nie mogła dać mi tego, czego pragnę.
Nie rozumiem.
Odżyłem z chwilą, gdy ją poznałem. Czas, który z nią spędziłem, był najbardziej
ekscytujący, najbardziej nieprzewidywalny, najbardziej fascynujący w całym moim życiu.
Z mojej monochromatycznej egzystencji trafiłem do świata przesyconego kolorami – a mimo to
nie mogła być tą, której potrzebowałem.
Obejmuję głowę rękami. Nigdy nie polubi tego, co robię. Próbowałem sobie wmówić, że
w końcu nasze zabawy staną się bardziej perwersyjne, ale były to próżne nadzieje. Lepiej jej
będzie beze mnie. Czego mogłaby chcieć od popieprzonego potwora, który nie pozwala się
dotknąć?
A mimo to kupiła mi ten przemyślany prezent. Kto inny się na to zdobył poza moją rodziną?
Jeszcze raz oglądam pudełko, wreszcie je otwieram. Wszystkie plastikowe części samolociku są
ułożone na stelażu i owinięte w celofan. Natychmiast przypomina mi się Ana, jak krzyczy, kiedy
lecimy do góry nogami, z uniesionymi rękami wspartymi o plastikową kopułę kokpitu. Nie mogę
się nie uśmiechnąć na to wspomnienie.
Boże, ależ to była zabawa – prawie tak samo dobra jak wtedy, kiedy na placu zabaw
ciągnąłem ją za kucyki. Ana w kucykach… natychmiast odpycham od siebie tę myśl. Nie chcę
wspominać naszej pierwszej wspólnej kąpieli. Pozostaje mi jedynie świadomość, że więcej już jej
nie zobaczę.
Otchłań znowu zieje pode mną.
Nie. Nie znowu.
Muszę skleić ten samolocik. To mi pomoże się oderwać. Rozrywam celofan i rzucam okiem
na instrukcję. Będzie mi potrzebny klej modelarski. Przeszukuję szuflady biurka.
Cholera. Na dnie jednej z nich znajduję czerwone skórzane etui z kolczykami od Cartiera.
Nie zdążyłem wręczyć ich Anie – i już nigdy nie zdążę.
Dzwonię do Andrei i nagrywam na jej skrzynkę głosową wiadomość, żeby odwołała
dzisiejsze wyjście. Nie zniósłbym tej gali, nie bez mojej osoby towarzyszącej.
Otwieram etui i oglądam kolczyki. Są piękne: proste, ale eleganckie, dokładnie takie jak
czarująca panna Steele… która odeszła ode mnie dzisiaj, ponieważ wymierzyłem jej karę…
ponieważ za daleko się posunąłem. Znowu chowam głowę w dłoniach. Ale mi na to pozwoliła.
Pozwoliła, ponieważ mnie kocha. Ta myśl jest tak przerażająca, że natychmiast ją od siebie
odganiam. Nie może mnie kochać. To proste. Nikt nie może mnie kochać. Nie, jeśli wie, kim
naprawdę jestem.
Grey, przestań. Skup się.
Gdzie jest ten cholerny klej? Chowam kolczyki do szuflady i szukam dalej. Bez skutku.
Dzwonię do Taylora.
– Proszę pana?
– Potrzebny mi klej modelarski.
Przez chwilę milczy.
– Do czego?
– Do modelu szybowca.
– Z drewna czy plastiku?
– Plastiku.
– Mam taki, zaraz go panu przyniosę.
Dziękuję mu, zdziwiony, że ma klej modelarski. Chwilę później Taylor puka do drzwi.
– Proszę.
Wchodzi do gabinetu i kładzie na biurku mały pojemniczek z klejem. Nie odchodzi, a ja
muszę zapytać.
– Skąd masz ten klej?
– Czasem buduję samoloty. – Twarz mu czerwienieje.
– Och? – Moja ciekawość rośnie.
– Latanie to moja pierwsza miłość, proszę pana.
Nie rozumiem.
– Daltonizm – tłumaczy spokojnie.
– Dlatego wstąpiłeś do marines?
– Tak, proszę pana.
– Dziękuję ci.
– Żaden problem. Jadł pan coś?
Jego pytanie mnie zaskakuje.
– Nie jestem głodny, Taylorze. Idź, proszę, spędź popołudnie z córką. Zobaczymy się jutro.
Nie będę cię już potrzebował.
Stoi jeszcze przez chwilę, a moja irytacja wzrasta. Idź.
– Nic mi nie jest. – Do cholery, głos więźnie mi w gardle.
– Proszę pana. – Kiwa głową. – Wrócę jutro wieczorem.
Skinieniem głowy daję mu znać, że jest wolny. Taylor wychodzi.
Kiedy po raz ostatni Taylor proponował mi coś do jedzenia? Muszę wyglądać gorzej, niż
sądziłem. Z ponurą miną chwytam klej.

Trzymam szybowiec w dłoni. Podziwiam go z poczuciem, że coś mi się udało, a wspomnienia
lotu z Anastasią wciąż wracają. Nie chciała się obudzić – uśmiecham się na tę myśl – a kiedy
w końcu wstała, była uparta, rozbrajająca i śliczna, i zabawna.
Chryste, świetnie się wtedy bawiłem: jej dziewczęcy zachwyt w czasie lotu, pisk, wreszcie
nasz pocałunek.
Pierwszy raz spróbowałem czegoś więcej. Niesamowite, że przez tak krótki okres uzbierało
się tyle cudownych wspomnień.
Znowu pojawia się ból – dręczy mnie, prześladuje, przypomina o wszystkim, co straciłem.
Skup się na szybowcu, Grey.
Teraz muszę tylko przymocować stateczniki; małe złośliwe elemenciki.

Wreszcie wszystko jest na miejscu i teraz schnie. Mój szybowiec ma własne oznaczenie.
November. Nine. Five. Two. Echo. Charlie.
Echo Charlie.
Podnoszę wzrok i widzę, że światło przygasa. Zrobiło się późno. W pierwszym odruchu chcę
pokazać samolocik Anie.
Any już nie ma.
Zaciskam zęby i prostuję zastane ramiona. Wstaję powoli i nagle sobie uświadamiam, że
przez cały dzień nic nie jadłem ani nie piłem, a głowa pulsuje mi bólem.
Czuję się podle.
Sprawdzam telefon w nadziei, że dzwoniła, lecz jest tylko wiadomość od Andrei.

Gala IH odwołana.
Mam nadzieję, że wszystko w porządku.
A

Kiedy czytam wiadomość od Andrei, telefon zaczyna dzwonić. Puls z miejsca mi przyśpiesza,
zaraz jednak się uspokaja, gdy widzę, że to Elena.
– Halo. – Nawet nie staram się ukryć rozczarowania.
– Christianie, czy to ładnie tak się witać? Co cię dręczy? – pyta niby z przyganą, choć w jej
głosie słychać wesołość.
Spoglądam przez okno. Nad Seattle zapada zmierzch. Ciekawe, co porabia Ana. Nie chcę
tłumaczyć Elenie, co się stało; nie chcę wypowiadać tego na głos, bo wtedy stanie się
rzeczywistością.
– Christianie? Co jest? Powiedz mi. – Jej ton staje się szorstki. Jest zdenerwowana.
– Odeszła – bąkam zrozpaczony.
– Och. – Elena nie kryje zdziwienia. – Chcesz, żebym przyszła?
– Nie.
Wzdycha głęboko.
– Nie każdemu takie życie odpowiada.
– Wiem.
– Do diabła, Christianie, jesteś w bardzo złym stanie. Może wyjdziemy gdzieś na kolację?
– Nie.
– Zaraz u ciebie jestem.
– Nie, Eleno. Byłbym złym kompanem. Jestem zmęczony i chcę być sam. Zadzwonię
w tygodniu.
– Christianie… tak będzie lepiej.
– Wiem. Do widzenia.
Rozłączam się. Nie chcę z nią rozmawiać; to ona namówiła mnie, żebym poleciał do
Savannah. Może wiedziała, że tak się to skończy. Wykrzywiam się do telefonu i idę poszukać
czegoś do jedzenia i picia.
Badam zawartość lodówki.
Na nic nie mam ochoty.
W kredensie znajduję opakowanie precli. Otwieram je i jem jednego precla za drugim,
podchodząc do okna. Na zewnątrz zapadła już noc; światła mrugają i migoczą w strugach
ulewnego deszczu. Świat kręci się dalej.
Musisz żyć dalej, Grey.
Musisz.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz