9 paź 2016

PIĄTEK 3 CZERWCA 2011 (2 CZĘŚĆ)

Udaje mi się utrzymać go w ryzach, ponieważ skupiam się cały na tyłeczku Anastasii, jej
kurewsko cudownej pupci. Moje ciało reaguje prymitywnie – ale wciąż zmagam się z mrokiem.
Potrzebuję jej. Potrzebuję, żeby odegnać strach.
– Oprzyj się rękami o ścianę, Anastasio. Wezmę cię znowu – szepczę, a ona zerka na mnie
zaskoczona, ale posłusznie opiera ręce o kafelki. – Trzymaj się, Anastasio – ostrzegam, a woda
strumieniem leje się jej po plecach.
Pochyla głowę i zapiera się mocniej, kiedy moje ręce zanurzają się w jej włosach łonowych.
Wierci się, pupą ocierając o moją erekcję.
Kurw a! I tak po prostu mój wewnętrzny lęk znika.
– Chcesz tego? – pytam, pieszcząc ją palcami. W odpowiedzi porusza pupą, a ja się
uśmiecham. – Powiedz to – rozkazuję zdecydowanym tonem.
– Tak.
Jej głos przedziera się przez szum wody i mrok się cofa.
Och, maleńka.
Jest jeszcze wilgotna od poprzedniego razu – wilgocią moją czy swoją – nie wiem. W duszy
dziękuję doktor Greene: nie potrzebuję już kondomów. Wchodzę w Anę i wolno, celowo
sprawiam, że znowu jest tylko moja.

Otulam ją szlafrokiem i całuję serdecznie.
– Wysusz włosy – rozkazuję, podając jej suszarkę, której sam nigdy nie używam. – Jesteś
głodna?
– Umieram z głodu – przyznaje, a ja nie wiem, czy mówi prawdę, czy chce mi tylko zrobić
przyjemność. Ale jest mi przyjemnie.
– Świetnie. Ja też. Sprawdzę, jak daleko pani Jones jest z kolacją. Daję ci dziesięć minut.
Tylko się nie ubieraj.
Całuję ją raz jeszcze i na bosaka idę do kuchni.
Gail zmywa coś w zlewie. Podnosi wzrok, kiedy zaglądam jej przez ramię.
– Małże, proszę pana – odzywa się.
Cudownie. Makaron alle Vongole, jedno z moich ulubionych dań.
– Dziesięć minut? – pytam.
– Dwanaście.
– Wspaniale.
Patrzy na mnie, kiedy kieruję się do gabinetu. Nie zwracam na nią uwagi. Nieraz widziała
mnie w znacznie bardziej skąpym odzieniu niż szlafrok – o co jej do cholery chodzi?
Sprawdzam niektóre maile i telefon, ciekawy, czy są jakieś wieści o Leili. Nic – jednak odkąd
przyszła Ana, nie czuję się już taki bezradny.
Ana wchodzi do kuchni równocześnie ze mną, bez wątpienia zwabiona kuszącym zapachem
naszej kolacji. Na widok pani Jones chwyta szlafrok pod szyją, okrywając się szczelniej.
– W samą porę – odzywa się Gail, podając nam jedzenie w dwóch dużych miskach.
– Siadaj. – Pokazuję Anie jeden ze stołków przy barze.
Ana przenosi niespokojny wzrok ze mnie na panią Jones.
Czuje się niepewnie.
Maleńka, mam służbę. Przywyknij do tego.
– Wina? – pytam, by odwrócić jej uwagę.
– Poproszę – odpowiada z rezerwą, zajmując miejsce.
Otwieram butelkę sancerre i nalewam wino do dwóch małych kieliszków.
– W lodówce jest ser, gdyby miał pan ochotę – mówi Gail.
Kiwam głową i Gail wychodzi, ku wyraźnej uldze Any. Siadam.
– Zdrowie. – Unoszę swój kieliszek.
– Zdrowie – odpowiada Ana i kryształowe kieliszki śpiewają wdzięcznie, kiedy się nimi
stukamy.
Ana bierze do ust kęs i pomrukuje z zachwytu. Może faktycznie umiera z głodu.
– Powiesz mi? – pyta.
– Co takiego?
– Co mówiłam przez sen?
Kręcę głową.
– Jedz. Wiesz, że lubię patrzeć, kiedy jesz.
Robi naburmuszoną minę, udając zniecierpliwienie.
– Jesteś zboczony – wykrzykuje cicho.
Och, maleńka, nawet nie wiesz, jak bardzo. I przychodzi mi do głowy pewna myśl: może
spróbujemy dzisiaj czegoś nowego w pokoju zabaw. Rozerwiemy się.
– Opowiedz mi o tym twoim przyjacielu – proszę.
– Przyjacielu?
– Tym fotografie. – Staram się mówić swobodnie, ona jednak patrzy na mnie, marszcząc
przelotnie czoło.
– Cóż, poznaliśmy się pierwszego dnia w college’u. Studiował inżynierię, ale pasjonuje się
fotografią.
– I?
– I tyle.
Denerwuje mnie jej wymijająca odpowiedź.
– Nic więcej?
Odrzuca włosy na plecy.
– Zaprzyjaźniliśmy się. Okazuje się, że jeszcze przed moim urodzeniem jego tata służył
razem z moim w wojsku. Spiknęli się i od tego czasu są najlepszymi kumplami.
Och.
– Twój tato i jego?
– No. – Nawija makaron na widelec.
– Rozumiem.
– To jest wyśmienite.
Uśmiecha się do mnie z zadowoleniem i szlafrok odrobinę się rozsuwa, odsłaniając
wypukłość jej piersi. Na ten widok mój penis budzi się do życia.
– Jak się czujesz? – pytam.
– Dobrze – odpowiada.
– Gotowa na więcej?
– Więcej?
– Więcej wina?
Więcej seksu? W pokoju zabaw ?
– Odrobinę poproszę.
Dolewam jej nieco sancerre. Nie chcę, żeby któreś z nas wypiło zbyt dużo przed czekającą
nas zabawą.
– Jak wygląda, hm… sytuacja, przez którą musiałeś wracać do Seattle?
Leila. Cholera. Nie chcę o tym rozmawiać.
– Wymknęła się spod kontroli. Ale nie musisz się martwić, Anastasio. Mam wobec ciebie
plany na dzisiejszy wieczór.
Chcę się przekonać, czy oboje zdołamy grać według naszej tak zwanej umowy.
– Och?
– Tak. Chcę, żebyś się przygotowała i czekała na mnie w pokoju zabaw za piętnaście minut.
– Wstaję i bacznie obserwuję jej reakcję. Szybko wypija wino, a jej źrenice się rozszerzają. –
Przygotuj się w swoim pokoju. Tak się składa, że w garderobie są twoje nowe ubrania. Nie życzę
sobie żadnych dyskusji na ten temat.
Jej usta układają się w zdumione o. A ja mierzę ją surowym wzrokiem, dając do
zrozumienia, żeby nie ważyła się na żadną kłótnię. Co godne odnotowania, milczy, a ja udaję się
do gabinetu, żeby wysłać do Ros szybkiego maila z poleceniem, aby jak najszybciej zaczęła
proces przejmowania SIP.
Przeglądam maile z pracy, nie widzę jednak niczego, co miałoby związek z panią Reed.
Odsuwam od siebie myśli o Leili; zajmowałem się nią przez całą minioną dobę. Dzisiaj skupię się
na Anie – i trochę się rozerwę.
Kiedy wracam do kuchni, Any już nie ma; zakładam, że szykuje się na piętrze.
W garderobie zdejmuję szlafrok i wkładam ulubione dżinsy. Przed oczami staje mi Ana
w łazience – jej idealne plecy, a potem jej ręce wsparte o kafelki, kiedy ją pieprzę.
Rany, ta dziewczyna ma charakter.
Zobaczmy, na ile ją stać. Zabieram iPoda z salonu i gnam na górę do pokoju zabaw.
Na widok Any klęczącej przy drzwiach, twarzą zwróconą w stronę pokoju – ze spuszczonymi
oczami, rozsuniętymi nogami, w samych tylko majteczkach – odczuwam w pierwszej kolejności
wielką ulgę.
Wciąż jest tutaj; wciąż podejmuje grę.
Po uldze pojawia się uczucie dumy: co do joty wypełniła wszystkie moje polecenia. Z trudem
udaje mi się ukryć uśmiech.
Panna Steele nie cofa się przed żadnym wyzwaniem.
Zamykam za sobą drzwi i dostrzegam wiszący na nich szlafrok. Boso przechodzę obok Any
i kładę iPoda na komodzie. Postanowiłem, że pozbawię ją wszystkich zmysłów poza dotykiem
i zobaczę, jak sobie z tym poradzi. Łóżko jest zaścielone satynowymi prześcieradłami.
Skórzane pęta są na miejscu.
Z komody wyjmuję gumkę do włosów, opaskę na oczy, futrzaną rękawicę, słuchawki do uszu
i ręczny przekaźnik, zaprojektowany przez Barneya dla mojego iPoda. Ana wciąż czeka.
Oczekiwanie to istotna część przedstawienia. Kiedy wszystko jest już przygotowane, podchodzę
do Any i staję nad nią. Ma pochyloną głowę, rozproszone światło połyskuje w jej włosach.
Wygląda skromnie i pięknie, uosobienie uległej.
– Wyglądasz prześlicznie. – Ujmuję ją pod brodę i unoszę jej głowę, aż niebieskie oczy
napotykają szare. – Jesteś bardzo piękną kobietą, Anastasio. I jesteś bez reszty moja – mówię
szeptem. – Wstań.
Zesztywniała trochę, siedząc w tej pozycji, więc wstaje z niejakim trudem.
– Spójrz na mnie – rozkazuję i kiedy spoglądam w jej oczy, wiem, że mógłbym utonąć
w tym poważnym, urzeczonym spojrzeniu. Jest całkowicie skupiona na mnie. – Nie podpisaliśmy
umowy, Anastasio. Ale rozmawialiśmy o granicach. I chcę, żebyśmy powtórzyli bezpieczne
słowa, dobrze?
Kilka razy mruga oczami, ale w dalszym ciągu milczy.
– Jakie to słowa? – pytam.
Waha się.
Och, nic z tego nie będzie.
– Jak brzmią bezpieczne słowa, Anastasio?
– Żółty.
– I?
– Czerwony.
– Zapamiętaj je.
Unosi brew w nieskrywanej irytacji i otwiera usta, żeby coś powiedzieć.
O, nie. Nie w moim pokoju zabaw.
– Bez wymądrzania, panno Steele. Albo przelecę cię na klęcząco. Rozumiesz?
Choć pomysł jest kuszący, w tej chwili najważniejsze jest jej posłuszeństwo.
Przełyka upokorzenie.
– No?
– Tak, panie – odpowiada szybko.
– Grzeczna dziewczynka. Nie chodzi mi o to, żebyś użyła bezpiecznego słowa z powodu
bólu. To, co dla ciebie obmyśliłem, będzie bardzo intensywnym doświadczeniem. Bardzo,
i dlatego musisz mną kierować. Rozumiesz?
Jej twarz pozostaje bez wyrazu, niczego nie zdradza.
– W grę wchodzi wyłącznie dotyk. Nie będziesz mnie widzieć ani słyszeć. Ale będziesz mnie
czuć.Nie zwracając uwagi na jej zdziwione spojrzenie, odwracam się do umieszczonego nad nami
odtwarzacza i włączam go na tryb pomocniczy.
Muszę tylko wybrać utwór i nagle przypomina mi się nasza rozmowa w samochodzie po
nocy, którą spędziła, śpiąc u mego boku w hotelu The Heathman. Zobaczmy, czy spodobają jej
się tudorowskie chorały.
– Przywiążę cię na tym łóżku, Anastasio. Ale najpierw zasłonię ci oczy i – pokazuję jej iPoda
– nie będziesz mnie słyszeć. Będziesz słyszeć wyłącznie muzykę.
Wydaje mi się, że widzę na jej twarzy zaskoczenie, ale nie jestem pewny.
– Chodź. – Prowadzę ją do łóżka. – Stań tutaj. – Nachylam się i wdychając jej oszałamiający
zapach, szepczę jej do ucha. – Zaczekaj tutaj. Patrz na łóżko. Wyobraź sobie, jak na nim leżysz,
z zasłoniętymi oczami, całkowicie zdana na moją łaskę.
Wciąga gwałtownie powietrze.
Tak, maleńka. Myśl o tym. Z trudem zwalczam pokusę, by pocałować ją delikatnie w ramię.
Najpierw muszę zapleść jej włosy i przynieść pejcz. Biorę z komody gumkę do włosów, a ze
stojaka wybieram mój ulubiony pejcz i wkładam go do tylnej kieszeni dżinsów.
Wracam i staję za nią. Delikatnie zaczynam splatać jej włosy w warkocz.
– Chociaż bardzo lubię twoje kucyki, Anastasio, nie mogę się już doczekać, żeby cię posiąść,
dlatego to musi nam wystarczyć.
Zakładam gumkę i pociągam za warkocz, zmuszając ją, żeby cofnęła się ku mnie. Owijam
warkocz wokół nadgarstka i pociągam w prawo, żeby odchylając głowę, odsłoniła przede mną
szyję. Muskam nosem koniuszek jej ucha i sunę nim w dół, ku ramieniu, jednocześnie ssąc
i kąsając ją delikatnie.
Hmm… Pachnie cudownie.
Anę przebiega dreszcz, z jej gardła dobywa się zmysłowy pomruk.
– Cicho – mówię ostrzegawczo.
Sięgam po pejcz i muskając jej ramiona, wyciągam ręce tak, by mogła go zobaczyć.
Słyszę, jak wstrzymuje oddech, i widzę, jak zaciska palce.
– Dotknij go – szepczę, wiedząc, że tego właśnie chce. Unosi rękę, waha się przez chwilę,
a potem dotyka palcami miękkich zamszowych frędzli. Podnieca mnie to. – Tego użyję. Nie
będzie bolało, ale krew podejdzie ci pod skórę, która stanie się przez to bardzo wrażliwa. Jak
brzmią bezpieczne słowa, Anastasio?
– Ee… „żółty” i „czerwony”, panie – mruczy, urzeczona pejczem.
– Grzeczna dziewczynka. Pamiętaj. Strach mieszka głównie w głowie. – Rzucam pejcz na
łóżko i pieszczę palcami jej boki, sunę nimi po łagodnej krzywiźnie bioder i wsuwam kciuki pod
gumkę jej majteczek. – Nie będą ci potrzebne. – Zdejmuję z niej majtki i klękam. Rękami
chwyta się kolumny łóżka, niezdarnie ściągając majtki ze stóp.
– Stój spokojnie – rozkazuję i całuję jej tyłeczek, delikatnie chwytając ustami każdy pośladek
po kolei. – A teraz się połóż. Twarzą do góry. – Daję jej klapsa, a ona zaskoczona podskakuje
i szybko idzie do łóżka. Kładzie się na nim twarzą zwróconą do mnie, płonącą z podniecenia –
i chyba lekkiego strachu.
– Unieś ręce za głowę.
Posłusznie wykonuje polecenie. Z komody biorę opaskę, słuchawki, iPoda i pilota. Siadam
obok Anastasii na łóżku i pokazuję jej iPoda z nadajnikiem. Przenosi wzrok ze mnie na sprzęt, po
czym znowu na mnie.
– To przekazuje dźwięki z iPoda do głośników w pokoju. Będę słyszał to co ty dzięki temu
pilotowi.
Kiedy już wszystko jej pokazałem, wkładam jej do uszu słuchawki i kładę iPoda na poduszce.
– Podnieś głowę.
Robi to posłusznie, a ja zakładam jej opaskę na oczy. Wokół jej lewego nadgarstka zapinam
skórzane kajdanki. Palcami sunę po odsłoniętej wewnętrznej stronie ramienia, a ona wije się pod
moim dotykiem. Kiedy wolno przechodzę na drugą stronę łóżka, jej głowa obraca się w ślad za
mną; to samo co z lewą robię z jej prawą ręką.
Oddech Any staje się przerywany, szybko łapie powietrze przez rozchylone wargi. Rumieni
się i unosi biodra w oczekiwaniu.
Dobrze.
W nogach łóżka chwytam jej obie kostki.
– Znowu podnieś głowę – rozkazuję.
Natychmiast jest mi posłuszna, a ja ciągnę ją do siebie, aż jej ramiona są całkiem
wyprostowane.
Wydaje lekki jęk i znowu unosi biodra.
Zapinam po kolei jej obie kostki w zamocowane do kolumn skórzane klamry. Leży teraz
przede mną z rozłożonymi szeroko rękami i nogami, a ja odsuwam się nieco, żeby nasycić oczy
widokiem.
Kurwa.
Czy kiedykolwiek wyglądała równie podniecająco?
Całkowicie i z własnej woli jest zdana na moją łaskę. Świadomość tego działa na mnie jak
narkotyk i przez chwilę stoję bez ruchu, podziwiając jej szczodrość i odwagę.
Odrywam się od urzekającego widoku i z komody biorę rękawicę z króliczego futerka. Przed
założeniem jej uruchamiam pilotem iPoda. Rozlega się chwilowy syk, a zaraz potem rozpoczyna
się czterdziestoczęściowy motet – anielski śpiew wypełnia pokój zabaw i otula czarującą pannę
Steele.
Nieruchomieje, gdy słyszy w uszach muzykę.
A ja krążę wokół łóżka, napawając oczy jej widokiem.
Nachylam się i rękawicą pieszczę jej szyję. Gwałtownie wciąga powietrze i szarpie
kajdankami, jednak nie krzyczy ani nie nakazuje mi przestać. Powoli przesuwam rękawicą po jej
gardle, mostku, wreszcie piersiach, rozkoszując się, gdy widzę, jak unieruchomiona próbuje się
miotać. Okrężnymi ruchami pieszczę jej piersi i delikatnie pociągam za sutki, a jej pełen
zachwytu jęk zachęca mnie, bym ruszył w dół. Powoli, dokładnie badam całe jej ciało: brzuch,
biodra, uda, każdą nogę po kolei. Muzyka przybiera na sile, coraz więcej głosów dołącza się do
chóru, idealnie współgrając z moją wędrującą dłonią. Obserwuję usta Any, by ocenić, jak się czuje;
dyszy z rozkoszy, po chwili przygryza wargi. Gdy przesuwam rękawicą po jej kobiecości, spina
pośladki, by jeszcze bardziej wystawić się na pieszczotę.
Chociaż zwykle wolę, by się nie ruszała, teraz każdy jej ruch sprawia mi przyjemność.
Pannie Steele się to podoba. Pragnie tego.
Gdy ponownie głaskam jej piersi, brodawki jej twardnieją.
Tak.
Jej skóra jest już wystarczająco pobudzona, zdejmuję więc rękawicę i biorę do ręki pejcz.
Z ogromną ostrożnością przeciągam frędzlami, na końcu których znajdują się metalowe kulki, po
jej skórze, identycznie jak wcześniej pieściłem ją rękawicą: po mostku, piersiach, brzuchu,
włosach łonowych, każdej nodze. Gdy kolejni chórzyści dołączają się do motetu, unoszę rączkę
pejcza i uderzam frędzlami w jej brzuch. Krzyczy, chyba z zaskoczenia, nie wypowiada jednak
bezpiecznego słowa. Daję jej chwilę, by przywykła, po czym robię to powtórnie – tym razem
nieco mocniej.
Szarpie za kajdanki i wydaje kolejny, tym razem zduszony krzyk – wciąż jednak bezpieczne
słowo nie pada. Uderzam pejczem jej piersi, a ona odrzuca głowę w tył i krzyczy bezgłośnie,
wijąc się po satynowej pościeli.
Wciąż nie wymawia bezpiecznego słowa. Tłumi w sobie wewnętrzny strach.
Kręci mi się w głowie z zachwytu i zaczynam okładać pejczem całe jej ciało, patrząc, jak
rumieni się jej skóra.
Kiedy chórzyści milkną, ja też przerywam.
Chryste, wygląda oszałamiająco.
Uderzam raz za razem, znowu i znowu, a ona wije się po każdym uderzeniu.
Gdy rozbrzmiewają ostatnie tony utworu, przestaję i rzucam pejcz na podłogę. Dyszę
z pożądania.
Kurwa.
Ana leży na łóżku, bezbronna, skórę ma cudownie zaróżowioną i także dyszy.
Och, maleńka.
Wchodzę na łóżko i wpełzam na nią. Gdy muzyka rozbrzmiewa znowu i samotny głos
śpiewa anielskie tony, ja wędruję tą samą drogą, którą wcześniej przebyły rękawica i pejcz, lecz
tym razem pokonuję ją ustami, całując, ssąc i wielbiąc każdy centymetr jej cudownego ciała.
Drażnię każdy sutek po kolei, aż lśnią od mojej śliny i robią się sztywne i sterczące. Ana wije się
na tyle, na ile pozwalają jej więzy, i jęczy pode mną. Mój język przesuwa się w dół, na jej brzuch,
wokół pępka. Obmywa, smakuje. Czci. Sunę jeszcze niżej, przez włosy łonowe, do słodkiej,
odsłoniętej łechtaczki, która błaga o pieszczotę. Zataczam wokół niej kółka językiem, wdychając
jej zapach, smakując drżenie, aż czuję, jak jej ciało zaczyna pode mną dygotać.
Och, nie. Jeszcze nie, Ano. Jeszcze nie.
Przestaję, a ona bezgłośnie daje wyraz swemu rozczarowaniu.
Klękam między jej nogami i rozpinam rozporek, uwalniając moją erekcję. Potem delikatnie
uwalniam jej jedną kostkę. Owija się nią wokół mnie, a ja rozpinam drugą klamrę. Masuję
i ugniatam jej nogi od tyłu, rozluźniając łydki i uda. Wije się pode mną, unosząc biodra idealnie
w rytm motetu Tallisa, a ja sunę kciukami w górę po wewnętrznych stronach jej ud, wilgotnych
jej podnieceniem.
Duszę wzbierający we mnie jęk, po czym chwyciwszy ją za biodra, unoszę je i jednym
szybkim gwałtownym ruchem wbijam się w nią.
Kurwa.
Jest śliska i gorąca, a jej ciało pulsuje wokół mnie, już niemal szczytując.
Nie. Za szybko. O wiele za szybko.
Zatrzymuję się, nieruchomieję nad nią i w niej, a krople potu pojawiają się na moim czole.
– Błagam – wykrzykuje, a ja przytrzymuję ją jeszcze mocniej, walcząc z gwałtownym
pragnieniem, by się poruszyć i w niej zatracić.
Zamykam oczy, by nie widzieć jej rozciągniętej przede mną w całej swojej krasie, i skupiam
się na muzyce; gdy odzyskuję panowanie nad sobą, zaczynam się poruszać. Kiedy muzyka robi
się coraz bardziej intensywna, ja powoli przyśpieszam, wraz z potęgą i rytmem śpiewu,
delektując się każdym centymetrem jej wnętrza.
Zaciska dłonie w pięści, odrzuca głowę do tyłu i jęczy.
– Proszę – błaga przez zaciśnięte zęby.
Słyszę cię, maleńka.
Opuszczam ją na łóżko, kładę się na niej wsparty na łokciach i w rytm muzyki uderzam
w nią i zatracam się – w niej i w muzyce.
Słodka, dzielna Ana.
Pot spływa mi po plecach.
Dalej, maleńka.
Proszę.
I wreszcie eksploduje wokół mnie, krzycząc z ulgi i rozkoszy, porywając mnie za sobą
w gwałtowny orgazm, w którym niemal tracę zmysły. Osuwam się na nią, a mój świat drży
w posadach, pozostawiając w mojej piersi obce mi, gwałtowne uczucie, które pochłania mnie
całego.
Potrząsam głową, próbując odegnać złowrogie, wprowadzające we mnie zamęt emocje.
Chwytam pilota i wyłączam muzykę.
Dość Tallisa.
Muzyka bez wątpienia przyczyniła się do tego niemal religijnego przeżycia. Marszczę czoło,
na próżno usiłując zrozumieć przepełniające mnie uczucia. Ześlizguję się z Any i sięgam do
kajdanek, by wyswobodzić z nich jej ręce.
Z westchnieniem porusza palcami, a ja łagodnie uwalniam ją z opaski i wyjmuję słuchawki
z jej uszu.
Wielkie niebieskie oczy mrugają do mnie.
– Cześć – odzywam się szeptem.
– Cześć – odpowiada wesoło i trochę nieśmiało.
Jestem zachwycony jej reakcją, nachylając się, całuję ją delikatnie w usta.
– Spisałaś się. – W moim głosie słychać niekłamaną dumę.
Zrobiła to. Zgodziła się. Zgodziła na wszystko.
– Obróć się.
W jej oczach maluje się przerażenie.
– Chcę ci tylko rozmasować ramiona.
– Och, dobrze.
Obraca się na brzuch i z zamkniętymi oczami opada na poduszki. Siadam na niej okrakiem
i zaczynam masować jej ramiona.
Wydaje głęboki, zadowolony pomruk.
– Co to była za muzyka? – pyta.
– Nosi tytuł „Spem in Alium”, czterdziestoczęściowy motet Thomasa Tallisa.
– To było… niesamowite.
– Zawsze chciałem się przy tym pieprzyć.
– Kolejny pierwszy raz, panie Grey?
Uśmiecham się.
– W rzeczy samej.
– Cóż, ja też pieprzyłam się przy tym pierwszy raz – mówi, a w jej głosie słychać znużenie.
– Hm, oboje mamy wiele pierwszych razów.
– Co mówiłam przez sen, Christ… to znaczy, panie?
Znowu to samo. Zakończ jej męki, Grey.
– Mówiłaś wiele rzeczy, Anastasio. Mówiłaś o skrzyniach i truskawkach. Że chcesz więcej
i że za mną tęsknisz.
– Nic więcej? – Najwyraźniej odetchnęła z ulgą.
Ale dlaczego?
Kładę się obok niej, by móc widzieć jej twarz.
– A myślałaś, że co mówiłaś?
Na sekundę otwiera oczy, po czym szybko zamyka je znowu.
– Że według mnie jesteś brzydki, zarozumiały i beznadziejny w łóżku. – Otwiera jedno
niebieskie oko i przygląda mi się ostrożnie.
Och… kłamie.
– Cóż, ma się rozumieć, że wszystko to prawda, ale teraz naprawdę mnie zaciekawiłaś. Co
pani przede mną ukrywa, panno Steele?
– Niczego nie ukrywam.
– Anastasio, kłamiesz beznadziejnie.
– Wydawało mi się, że po seksie powinieneś mnie rozśmieszać, ale to na mnie nie działa.
Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi i uśmiecham się do niej z wahaniem.
– Nie umiem opowiadać kawałów – wyznaję.
– Panie Grey! Jest coś, czego pan nie umie? – Obdarza mnie szerokim, zaraźliwym
uśmiechem.
– Nie, kawały opowiadam beznadziejnie – mówię, jakby to był powód do dumy.
Śmieje się.
– Ja też beznadziejnie opowiadam kawały.
– To taki uroczy dźwięk – szepczę i całuję ją. Wciąż jednak pragnę wiedzieć, dlaczego jej
ulżyło. – A ty coś przede mną ukrywasz, Anastasio. Być może będę musiał poddać cię torturom.
– Ha! – Dzielącą nas przestrzeń wypełnia jej serdeczny śmiech. – Chyba wystarczy już tych
tortur.
Jej słowa sprawiają, że uśmiech znika mi z twarzy, a jej twarz z miejsca łagodnieje.
– Może jednak pozwolę ci jeszcze mnie tak torturować – mówi potulnie.
Oddycham z ulgą.
– Z największą przyjemnością, panno Steele.
– Zawsze do usług, panie Grey.
– Dobrze się czujesz? – pytam, pokornie i jednocześnie z niepokojem.
– Nawet bardziej niż dobrze. – Posyła mi swój płochy uśmiech.
– Jesteś niesamowita.
Całuję ją w czoło i wstaję z łóżka, czując, jak to złowrogie uczucie znowu zaczyna we mnie
wzbierać. Otrząsam się z niego, zapinam rozporek i wyciągam rękę, żeby pomóc jej się
podnieść.
Kiedy już stoi, biorę ją w ramiona i całuję, rozkoszując się jej smakiem.
– Do łóżka – zarządzam i prowadzę ją do drzwi. Tam otulam ją szlafrokiem, który wisiał na
drzwiach, i zanim zdąży zaprotestować, chwytam ją na ręce i niosę na dół do mojej sypialni.
– Jestem taka zmęczona – mruczy, kiedy leży już w moim łóżku.
– Śpij – szepczę i obejmuję ją.
Zamykam oczy, walcząc z niepokojącym odczuciem, które znowu się pojawia i wypełnia mi
pierś. To jak tęsknota za domem i powrót do niego połączone w jedno… Przerażające.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz