11 lis 2016

PONIEDZIAŁEK 6 CZERWCA 2011

Boję się położyć do łóżka. Minęła już północ, jestem zmęczony, ale siedzę przy fortepianie
i w kółko gram Bacha-Marcella. Pamiętam, jak słuchała tego z głową wspartą na moim
ramieniu. Niemal czuję jej zapach.
Do kurwy nędzy, powiedziała, że spróbuje!
Przestaję grać i chwytam rękami głowę, waląc łokciami w klawiaturę. Fortepian wydaje dwa
fałszywe dźwięki. Powiedziała, że spróbuje, ale już po pierwszej przeszkodzie zrezygnowała.
Potem uciekła.
Czemu uderzyłem ją tak mocno?
W głębi duszy znam odpowiedź – ponieważ poprosiła o to, a ja byłem zbyt niecierpliwy, zbyt
porywczy i samolubny, by oprzeć się pokusie. Zwiedziony wyzwaniem, jakie mi rzuciła,
wykorzystałem nadarzającą się okazję, żeby przejść do punktu, w którym chciałem, abyśmy
oboje się znaleźli. Ona nie wypowiedziała bezpiecznego słowa, a ja zraniłem ją mocniej, niż
potrafiła znieść – choć obiecałem, że nigdy tego nie zrobię.
Co za pieprzony głupiec ze mnie.
Czy mogła mi potem zaufać? Słusznie, że odeszła.
Bo niby dlaczego, do cholery, chciałaby dalej ze mną być?
Zastanawiam się, czy się nie upić. Nie byłem pijany od piętnastego roku życia – no, może
zrobiłem to jeszcze raz, kiedy miałem dwadzieścia jeden lat. Nienawidzę utraty kontroli. Wiem,
co alkohol robi z człowiekiem. Przeszywa mnie dreszcz, odsuwam od siebie te wspomnienia
i postanawiam, że pora zakończyć ten dzień.
Leżę w łóżku i modlę się o sen bez snów… jeśli jednak coś ma mi się przyśnić, niech to będzie
ona.

Mamusia ślicznie dzisiaj wygląda. Siada i pozwala mi szczotkować swoje włosy. Patrzy
na mnie w lustrze i uśmiecha się tym swoim wyjątkowym uśmiechem. Uśmiechem
przeznaczonym tylko dla mnie.
Rozlega się głośny huk, łomot. Wrócił. Nie! Kurwa, gdzie jesteś, dziwko?
Przyprowadziłem kolegę. Ma kasę. Mamusia wstaje, chwyta mnie za rękę i wpycha do
szafy. Siedzę na jej butach, najciszej jak się da, zatykam rękami uszy i mocno zaciskam
powieki. Ubrania pachną mamusią. Lubię ten zapach. Lubię tu siedzieć. Schowany przed
nim.
On wrzeszczy. Gdzie ten pieprzony kurdupel? Chwyta mnie za włosy i wywleka z szafy.
Nie zepsujesz zabawy, ty mały gnojku. Z całej siły uderza mamusię w twarz. Postaraj się,
suko, zrób mojemu kumplowi dobrze, potem możesz się naćpać. Mamusia patrzy na mnie
i płacze. Nie płacz, mamusiu. Do pokoju wchodzi drugi mężczyzna. Wielki z brudnymi
włosami. Ląduję w drugim pokoju. On przewraca mnie na podłogę i rozbijam sobie
kolano. I co ja mam z tobą zrobić, ty wredny mały gnojku? Obrzydliwie śmierdzi.
Śmierdzi piwskiem i pali papierosa.

Budzę się. Serce wali mi, jakbym przebiegł czterdzieści przecznic ścigany przez psy z piekła
rodem. Wyskakuję z łóżka, spychając wspomnienia w najgłębsze zakamarki umysłu. Biegnę do
kuchni, żeby napić się wody.
Muszę zobaczyć się z Flynnem. Koszmary są coraz gorsze. Kiedy Ana spała obok mnie, nie
miałem żadnych.
Niech to szlag.
Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym spać z którąś ze swoich uległych.
Zwyczajnie nie miałem na to ochoty. Bałem się, że przez sen mnie dotkną? Nie wiem. Dopiero
cudowna, niewinna dziewczyna pokazała mi, jakie to może być miłe i kojące.
Dawniej patrzyłem, jak moje uległe śpią, ale był to wyłącznie wstęp do seksu.
Pamiętam, jak godzinami przyglądałem się śpiącej Anie w hotelu The Heathman. Im dłużej
na nią patrzyłem, tym piękniejsza mi się wydawała: idealna gładka skóra skąpana w miękkim
świetle, ciemne włosy rozrzucone na poduszce, długie rzęsy trzepoczące przez sen. Usta miała
rozchylone, widziałem jej zęby i język, kiedy oblizywała wargi. Było to najbardziej podniecające
przeżycie – patrzenie na nią. A kiedy w końcu sam obok niej usnąłem, słuchając jej równego
oddechu i patrząc, jak jej piersi unoszą się i opadają, spałem dobrze… tak dobrze.
Wracam do gabinetu i biorę do ręki szybowiec. Uśmiecham się do niego ciepło i odczuwam
pewną ulgę. Z jednej strony rozpiera mnie duma, że go skleiłem, z drugiej czuję się idiotycznie,
myśląc o tym, co zrobię. To był jej ostatni prezent dla mnie. A czym obdarowała mnie na
początku…?
Oczywiście. Tym, że była sobą.
Poświęciła siebie, by zaspokoić moje potrzeby. Moją chciwość. Moją żądzę. Moje ego… moje
popieprzone, zniszczone ego.
Cholera, czy ten ból w reszcie m in ie?
Czując się trochę głupio, zabieram szybowiec do łóżka.

– Co życzy pan sobie na śniadanie?
– Poproszę tylko kawę, Gail.
Waha się.
– Nie jadł pan kolacji.
– I co w związku z tym?
– Może dopada pana jakaś choroba?
– Gail, podaj mi tylko kawę. Proszę. – Ucinam tę rozmowę. Nic jej do tego.
Zaciska wargi, ale bez słowa kiwa głową i wraca do ekspresu do kawy. Ja idę do gabinetu po
dokumenty i szukam wyściełanej bąbelkową folią koperty.

Z samochodu dzwonię do Ros.
– Świetnie się spisałaś w sprawie SIP, ale biznesplan trzeba nieco poprawić. Złóżmy ofertę.
– Christianie, czy to nie za szybko?
– Chcę to załatwić od razu. Mailem przesłałem ci moje propozycje co do ceny ofertowej.
Będę w biurze od siódmej trzydzieści. Spotkajmy się.
– Jeśli jesteś zdecydowany.
– Jestem.
– Okej. Zadzwonię do Andrei, niech zabukuje spotkanie. Mam też dane na temat Detroit
kontra Savannah.
– I?
– Detroit.
– Rozumiem.
Cholera… nie Savannah.
– Porozmawiamy później. – Rozłączam się.
Siedzę pogrążony w ponurej zadumie w moim audi prowadzonym przez Taylora.
Zastanawiam się, jak Anastasia dojedzie dzisiaj do swojej nowej pracy. Może kupiła wczoraj
samochód, chociaż jakoś w to wątpię. Zastanawiam się, czy jest równie nieszczęśliwa jak ja…
mam nadzieję, że nie. Może zrozumiała, że tylko idiotycznie się we mnie zadurzyła.
Nie może mnie kochać.
A już na pewno nie teraz – nie po tym, co jej zrobiłem. Nikt nigdy nie powiedział, że mnie
kocha, z wyjątkiem oczywiście mamy i taty, ale nawet oni mówili to bardziej z poczucia
obowiązku. W uszach dzwonią mi słowa Flynna, gdy mówi o bezwarunkowej miłości rodziców –
nawet wobec dzieci adoptowanych. Ja jednak nigdy nie dam się przekonać; sprawiałem im
wyłącznie zawód.
– Proszę pana?
– Tak, o co chodzi?
Taylor mnie zaskoczył. Trzyma otwarte drzwi samochodu, czekając na mnie z troską
w oczach.
– Jesteśmy na miejscu, proszę pana.
Cholera… jak długo tu już stoimy?
– Dziękuję. Dam ci znać, o której wieczorem.
Skup się, Grey.

Wysiadam z windy i Andrea z Olivią jednocześnie podnoszą na mnie wzrok. Olivia trzepocze
rzęsami i wsuwa za ucho kosmyk włosów. Chryste – dość już mam tej dziewuchy. Niech HR
przeniesie ją do innego działu.
– Olivio, poproszę kawę. Przynieś mi też croissanta.
Zrywa się, żeby spełnić moje polecenie.
– Andreo – połącz mnie po kolei z Welchem, Barneyem, potem Flynnem i wreszcie
Claude’em Bastille’em. Niech nikt mi nie przeszkadza, nawet moja matka… chyba że… chyba że
zadzwoni Anastasia Steele. Okej?
– Oczywiście, proszę pana. Zapoznać pana z harmonogramem?
– Nie. Najpierw muszę napić się kawy i coś zjeść. – Patrzę z gniewem na Olivię, która
w żółwim tempie idzie w stronę windy.
– Tak jest, proszę pana – woła za mną Andrea, kiedy otwieram drzwi do swojego gabinetu.
Z teczki wyjmuję kopertę, w której schowałem najcenniejszą rzecz, jaką posiadam –
szybowiec. Ustawiam go na biurku i myślę o Anastasii Steele.
Dzisiaj rano zaczyna nową pracę, pozna nowych ludzi… nowych mężczyzn. Ogarnia mnie
przygnębienie. Zapomni o mnie.
Nie, nie zapomni. Kobiety zawsze pamiętają facetów, którzy pieprzyli je jako pierwsi, no
nie? Choćby tylko dlatego na zawsze pozostanę w jej pamięci. Ale nie chcę być wyłącznie
wspomnieniem, chcę, żeby o mnie myślała. Co mam zrobić?
Rozlega się pukanie do drzwi i pojawia się Andrea.
– Kawa i croissant dla pana – oznajmia.
– Wejdź.
Zmierza szybko do mojego biurka, zerkając na stojący na nim szybowiec, ale się nie odzywa.
Stawia przede mną śniadanie.
Czarna kawa. Spisałaś się, Andreo.
– Dziękuję.
– Zostawiłam wiadomości Welchowi, Barneyowi i Bastille’owi. Flynn oddzwoni za pięć
minut.
– Dobrze. Odwołaj wszystkie moje spotkania towarzyskie w tym tygodniu. Żadnych
lunchów, żadnych wieczornych wyjść. Zadzwoń do Barneya, niech znajdzie jakąś dobrą florystkę.
Andrea notuje błyskawicznie w swoim notesie.
– Proszę pana, korzystamy z Arcadia’s Roses. Mam zamówić dla pana kwiaty?
– Nie, podaj mi tylko numer. Sam się tym zajmę. To wszystko.
Kiwa głową i szybko wychodzi, jakby nie mogła się doczekać, aż opuści mój gabinet. Chwilę
później dzwoni telefon. To Barney.
– Barney, musisz mi zrobić podstawkę na szybowiec.

Między spotkaniami dzwonię do kwiaciarni i zamawiam dwa tuziny białych róż dla Any. Mają
zostać dostarczone do jej mieszkania dzisiaj wieczorem. W ten sposób nie poczuje się
zakłopotana w pracy.
I nie zdoła o mnie zapomnieć.
– Czy do kwiatów życzy pan sobie dołączyć wiadomość? – pyta florystka.
Wiadomość dla Any?
Co mam je powiedzieć?
Wracaj. Przepraszam . Więcej cię nie uderzę.
Słowa nie wiadomo skąd pojawiają się w mojej głowie, co wywołuje zmarszczkę na moim
czole.
– Hm… coś w stylu: „Gratulacje z okazji pierwszego dnia pracy, mam nadzieję, że poszło
OK”. – Patrzę na szybowiec. – „I dziękuję Ci za szybowiec. To bardzo miłe z Twojej strony. Stoi
na moim biurku w honorowym miejscu. Christian”.
Florystka odczytuje mi wiadomość.
Psiakrew, w najmniejszym nawet stopniu nie oddaje tego, co tak naprawdę chcę jej
powiedzieć.
– Czy to wszystko, proszę pana?
– Tak. Dziękuję.
– Bardzo proszę. Życzę panu miłego dnia.
Wpatruję się w telefon morderczym wzrokiem. Miłego dnia, akurat.

– Hej, stary, co cię gryzie? – Claude podnosi się z podłogi, na którą właśnie go powaliłem na ten
jego chudy, wredny tyłek. – Jesteś dzisiaj rozjuszony.
Podnosi się wolno, jak wielki kot osaczający ofiarę. Walczymy sami w podziemnej sali
gimnastycznej budynku GEH.
– Jestem wkurzony – syczę.
Claude ma opanowaną twarz, kiedy krążymy wokół siebie.
– Nie wchodzi się na matę, kiedy myślami jest się gdzie indziej – mówi rozbawiony, ani na
chwilę nie spuszczając mnie z oka.
– Mnie to pomaga.
– Przesuń się w lewo. Chroń prawą. Ręka do góry, Grey.
Wykonuje zamach i uderzywszy mnie w ramię, niemal mnie przewraca.

– Skup się, Grey. Tutaj nie ma miejsca na bzdury z rady nadzorczej. A może chodzi
o dziewczynę? W końcu jakaś niezła dupeczka zalazła ci za skórę.
Kpi sobie ze mnie, jeszcze bardziej rozwścieczając. Udaje mu się: wyprowadzam kopniak
wycelowany w jego bok i trafiam go raz, potem drugi, a on się chwieje.
– Nie twój pieprzony interes, Bastille.
– Ho, ho, trafiliśmy w źródło bólu – Claude pieje triumfalnie.
Nagle rzuca się na mnie, ale ja spodziewam się jego ataku i blokuję go, wymierzając cios
i szybki kopniak. Tym razem odskakuje, ale widzę, że jest pod wrażeniem.
– Nie wiem, co się tam dzieje w tym twoim małym uprzywilejowanym światku, ale działa.
No, dalej.
Och, teraz mu pokażę. Rzucam się na niego.

Kiedy wracamy do domu, ruch na ulicach jest nieduży.
– Taylorze, możemy pojechać okrężną drogą?
– Dokąd, proszę pana?
– Przejedź, proszę, obok mieszkania panny Steele.
– Tak, proszę pana.
Przywykłem już do bólu. Ani na chwilę nie ustaje, jak szum w uszach. W czasie spotkań jest
nieco przytłumiony i mniej dokuczliwy; dopiero kiedy zostaję sam ze swoimi myślami, przybiera
na sile i szaleje wewnątrz mnie. Jak długo to jeszcze potrwa?
Zbliżamy się do jej mieszkania i serce mi przyśpiesza.
Może ją zobaczę.
Czuję podniecenie i niepokój. I nagle uświadamiam sobie, że odkąd odeszła, myślę wyłącznie
o niej. Jej nieobecność stała się moim nieodłącznym towarzyszem.
– Jedź wolno – wydaję Taylorowi polecenie, kiedy zbliżamy się do jej budynku.
Światła w oknach są zapalone.
Jest w domu!
Mam nadzieję, że sama i stęskniona za mną.
Czy dostała kwiaty?
Chcę sprawdzić telefon – może przysłała jakąś wiadomość – ale nie mogę oderwać oczu od
jej okien; boję się, że mógłbym ją w którymś z nich przegapić. Czy nic jej nie jest? Czy myśli
o mnie? Zastanawiam się, jak minął jej pierwszy dzień w pracy.
– Jeszcze raz, proszę pana? – pyta Taylor, kiedy mijamy wolno jej budynek i okna jej
mieszkania znikają mi z widoku.
– Nie.
Wypuszczam powietrze; na chwilę przestałem oddychać. W drodze do Escali przeszukuję
maile i SMS-y w nadziei, że znajdę coś od niej… ale nie ma nic. Jest za to wiadomość od Eleny.

U Ciebie w porządku?

Ignoruję SMS.

W moim mieszkaniu panuje cisza; wcześniej nie zwracałem na to uwagi. Brak Anastasii tylko tę
ciszę wzmaga.
Popijając koniak, kręcę się niespokojnie po bibliotece. Co za ironia; nigdy jej tu nie
przyprowadziłem, chociaż tak kocha książki. Mam nadzieję, że odnajdę tu spokój, bo
w bibliotece nic mi się z nią nie kojarzy. Przyglądam się swoim książkom, porządnie ustawionym
na półkach i skatalogowanym. Mój wzrok spoczywa na stole bilardowym. Czy Ana gra w bilard?
Raczej wątpię.
Nagle wyobrażam ją sobie rozciągniętą na zielonym suknie. Być może nie mam żadnych
wspomnień z tego pokoju, ale moja wyobraźnia jest bardzo wybujała i nad wyraz chętna, by
kreować bardzo wyraźne wizje uroczej panny Steele.
Nie zniosę tego.
Pociągam kolejny łyk koniaku i wychodzę z biblioteki.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz