18 wrz 2016

CZWARTEK 2 CZERWCA 2011 (1 CZĘŚĆ)

– Nie. Nie zostawiaj mnie – szept wdziera się w mój sen.
Poruszam się i budzę.
Co to było?
Rozglądam się po pokoju. Gdzie ja, do cholery, jestem?
Ach tak, w Savannah.
– Nie. Proszę. Nie zostawiaj mnie.
Co? To Ana.
– Nigdzie się nie wybieram – zdziwiony mruczę w odpowiedzi.
Obracam się na bok i opieram na łokciu. Ana leży skulona obok mnie i chyba śpi.
– Ja cię nie zostawię – mamrocze.
Przechodzą mnie ciarki.
– Bardzo miło mi to słyszeć.
Wzdycha.
– Ano? – szepczę.
Nie reaguje. Oczy ma zamknięte. Śpi jak kamień. Na pewno coś jej się śni… ale co?
– Christianie – mówi.
– Tak – odpowiadam automatycznie.
Ona jednak milczy; z całą pewnością śpi, choć nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby mówiła
przez sen.
Przyglądam się jej zafascynowany. Na jej twarz pada rozmyte światło z salonu. Ana
marszczy na chwilę brwi, jakby naszła ją jakaś niemiła myśl, zaraz jednak się rozpogadza. Gdy
tak oddycha przez rozchylone wargi, ze spokojną twarzą, wygląda pięknie.
I nie chce, żebym odszedł, sama mnie też nie zostawi. Szczerość jej podświadomego
wyznania jest dla mnie niczym letnia bryza, ciepła i niosąca nadzieję.
Nie zostawi mnie.
No i masz swoją odpowiedź, Grey.
Uśmiecham się do Any. Uspokoiła się i przestała mówić. Sprawdzam godzinę na budziku:
4:57.
I tak muszę już wstawać. Jestem wniebowzięty. Będę latać szybowcem. Z An ą. Uwielbiam
latać szybowcem. Całuję ją szybko w skroń, wstaję i idę do głównego pokoju apartamentu, żeby
zamówić śniadanie i sprawdzić prognozę pogody.
Kolejny gorący dzień z wysoką wilgotnością. Żadnego deszczu.
Szybko biorę prysznic, wycieram się, zabieram ubranie Any z łazienki i układam je na
krześle obok łóżka. Gdy podnoszę swoje slipy, przypomina mi się, jak mój diaboliczny plan
schowania jej majtek obrócił się przeciwko mnie.
Och, panno Steele.
A po naszej pierwszej wspólnej nocy…
„Och, a tak przy okazji, założyłam twoje slipy”. I podciąga je, żebym zobaczył słowa „Polo”
i „Ralph” wystające znad jej dżinsów .
Kręcę głową i z komody wyciągam parę swoich bokserek, którą kładę na krześle. Lubię,
kiedy nosi moje ubrania.
Ana znowu coś mamrocze i mam wrażenie, że słyszę słowo „skrzynia”, ale nie jestem
pewny.
O co, do diabła, chodzi?
Kiedy się ubieram, Ana nawet nie drgnie, tylko dalej słodko śpi. Wkładam T-shirt i rozlega
się pukanie do drzwi. Przynieśli śniadanie: pieczywo, kawę dla mnie i herbatę Twinings English
Breakfast dla Any. Całe szczęście mieli ją w hotelu.
Pora obudzić pannę Steele.
– Truskawka – mamrocze.
O co chodzi z owocami? zastanawiam się, siadając na krawędzi łóżka.
– Anastasio – mówię do niej łagodnie.
– Chcę więcej.
Wiem, że chcesz, podobnie jak ja.
– Obudź się, maleńka. – Dalej staram się ją obudzić.
Pojękuje.
– Nie, chcę cię dotknąć.
Cholera.
– Obudź się. – Pochylam się i delikatnie chwytam zębami koniuszek jej ucha.
– Nie – krzyczy, zaciskając powieki.
– Pobudka, maleńka.
– O, nie – protestuje.
– Pora wstawać, kochanie. Włączę nocną lampkę.
Zapalam światło – pada na Anę przyćmioną plamą. Ana się krzywi.
– Nie – skomle.
Bawi mnie jej opór; nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem. Moje poprzednie uległe
zawsze mogły liczyć na karę.
Kąsam lekko jej ucho.
– Chcę razem z tobą gonić świt – szepczę.
Całuję ją w policzek, każdą powiekę po kolei, czubek jej nosa i wreszcie usta.
Mruga powiekami i wreszcie otwiera oczy.
– Dzień dobry, moja piękna.
Oczy zamykają się znowu. Burczy z niezadowoleniem, a ja uśmiecham się do niej.
– Nie jesteś rannym ptaszkiem.
Otwiera oczy i na wpół przytomnym wzrokiem patrzy na mnie.
– Myślałam, że chcesz seksu – mówi z wyraźną ulgą.
Powstrzymuję się, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Anastasio, z tobą zawsze chcę seksu. Miło wiedzieć, że czujesz tak samo.
– Jasne, że chcę, ale nie o tak późnej porze. – Tuli do siebie poduszkę.
– Nie jest późno, tylko wcześnie. No dalej, wstawaj. Wychodzimy. Co do seksu: trzymam cię
za słowo.
– Miałam taki piękny sen. – Wzdycha, zerkając na mnie.
– Co ci się śniło?
– Ty. – Na jej twarzy maluje się czułość.
– Co tym razem robiłem?
– Chciałeś mnie nakarmić truskawkami – mówi nieśmiało.
Stąd to mamrotanie.
– Doktor Flynn miałby z tobą używanie. Wstawaj, ubierz się. Nie bierz prysznica, później się
wykąpiemy.
Protestuje, ale jednak siada, nie zwracając uwagi, że prześcieradło się z niej ześlizgnęło. Na
widok jej nagiego ciała mój penis budzi się do życia. Zmierzwione włosy opadają jej na ramiona
i wiją się wokół nagich piersi. Wygląda cudownie. Nie zwracam uwagi na rosnące we mnie
podniecenie, tylko wstaję, żeby zrobić jej miejsce.
– Która godzina? – pyta zaspanym głosem.
– Piąta trzydzieści rano.
– Mam wrażenie, że raczej trzecia.
– Nie mamy zbyt wiele czasu. Pozwoliłem ci spać najdłużej jak to możliwe. Chodź.
Mam ochotę wyciągnąć ją z łóżka i osobiście ubrać. Już nie mogę się doczekać, kiedy
wzbijemy się w powietrze.
Patrzy na mnie cierpliwie.
– Co będziemy robić?
– Już ci mówiłem. To niespodzianka.
Kręci głową i bardzo rozbawiona, uśmiecha się do mnie szeroko.
– Okej.
Wstaje, nie bacząc, że jest naga. Zauważa swoje ubranie na krześle. Cudownie, że nie
zachowuje się jak zwykle wstydliwie; może dlatego, że jest jeszcze zaspana. Wciąga moje slipy
i uśmiecha się do mnie.
– Skoro już wstałaś, zostawię cię.
Wychodzę do salonu, dając jej czas, żeby się ubrała, siadam przy niedużym stoliku jadalnym
i nalewam sobie kawę.
Zjawia się po kilku minutach.
– Jedz – rozkazuję, gestem wskazując, żeby usiadła. Błyszczącymi oczami wpatruje się we
mnie jak urzeczona.
– Anastasio – odzywam się, przerywając jej rozmarzenie.
Mruga oczami i wraca do rzeczywistości.
– Napiję się herbaty. Mogę wziąć croissanta na później? – pyta z nadzieją.
Nie będzie jadła.
– Nie psuj mi nastroju, Anastasio.
– Zjem później, kiedy mój żołądek się obudzi. Mniej więcej o wpół do ósmej, dobrze?
– Dobrze. – Nie będę jej zmuszał.
Patrzy na mnie z czupurnym uporem.
– Mam ochotę przewrócić oczami – mówi.
Och, Ano, prowokujesz.
– Ależ bardzo proszę, sprawisz mi prawdziwą przyjemność.
Podnosi wzrok na zraszacz na suficie.
– Myślę, że kilka klapsów by mnie obudziło – dodaje, jakby się nad tym zastanawiając.
Rozważasz to? To tak nie działa, Anastasio!
– Ale z drugiej strony nie mam ochoty się spocić. I tak jest gorąco. – Posyła mi przesłodzony
uśmiech.
– Jak zwykle mnie pani drażni, panno Steele – odpowiadam żartobliwie. – Wypij herbatę.
Siada przy stole i upija kilka łyków.
– Do dna. Na nas już pora.
Marzę, żeby wreszcie wyruszyć – przed nami spory kawałek do przejechania.
– Dokąd jedziemy?
– Zobaczysz.
Przestań się szczerzyć, Grey.
Niezadowolona wydyma wargi. Jak zwykle panna Steele jest bardzo ciekawska. Ma na sobie
tylko koszulkę i dżinsy; zmarznie, kiedy będziemy w powietrzu.
– Dokończ herbatę – rozkazuję i wstaję od stołu.
W sypialni przeszukuję komodę i wyciągam bluzę. Powinna się nadać. Dzwonię do
parkingowego i każę mu podstawić samochód przed frontowe wejście.
– Jestem gotowa – mówi, kiedy wracam do salonu.
– To ci się przyda.
Rzucam jej bluzę, a ona patrzy na mnie zdziwiona.
– Zaufaj mi.
Szybko całuję ją w usta i wziąwszy za rękę, prowadzę z apartamentu w stronę windy.
Czeka przed nią pracownik hotelu – niejaki Brian, wnioskując z imienia na identyfikatorze.
– Dzień dobry – mówi, salutując radośnie, gdy drzwi windy się otwierają.
Zerkam na Anę z wymownym uśmieszkiem.
Nici z porannych igraszek w windzie.
Zarumieniona spuszcza głowę, żeby ukryć swój uśmiech. Wie dokładnie, co mi chodzi po
głowie. Kiedy wysiadamy, Brian życzy nam miłego dnia.
Przed hotelem parkingowy czeka z mustangiem. Ana unosi brew. GT500 zrobił na niej
wrażenie. Fajnie się go prowadzi, chociaż to tylko mustang.
– Wiesz, czasem dobrze jest być mną – mówię kpiąco i z ukłonem otwieram przed nią drzwi
od strony pasażera.
– Dokąd jedziemy?
– Zobaczysz.
Wsiadam za kierownicę i ruszamy. Kiedy stajemy na światłach, szybko wpisuję do GPS adres
lotniska. Kieruje nas na wyjazd z Savannah w stronę drogi I-95. Przyciskiem na kierownicy
włączam iPoda i w samochodzie rozlega się wzniosła muzyka.
– Co to takiego?
– Z „Traviaty”. Opery Verdiego.
– „Traviata”? Słyszałam o niej. Tylko nie wiem gdzie. Co znaczy ten tytuł?
Zerkam na nią wymownie.
– Cóż, dosłownie to znaczy „zbałamucona kobieta”. Oparta na powieści Aleksandra Dumasa
„Dama kameliowa”.
– Ach, czytałam.
– Tak właśnie myślałem.
– Skazana na zgubę kurtyzana – przypomina sobie. W jej głosie pobrzmiewa melancholia. –
Hm, bardzo smutna historia.
– Zbyt smutna? – Panno Steele, nie możemy na to pozwolić, zwłaszcza gdy ja jestem w tak
doskonałym nastroju. – Chcesz, żebym zmienił muzykę? To z mojego iPoda.
Dotykam ekraniku nawigacji i wyświetla się na nim lista.
– Wybieraj – proponuję, ciekawy, czy znajdzie coś, co mam w iTunes.
Ana studiuje listę, w skupieniu ją przewijając. Klika w piosenkę i w miejsce melodyjnych
skrzypiec Verdiego rozlega się dynamiczny łomot Britney Spears.
– „Toxic”, tak? – pytam z kwaśnym uśmiechem.
Próbuje mi coś powiedzieć?
Czy to aluzja do mnie?
– Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiada z niewinną minką.
Uważa, że powinienem nosić znak ostrzegawczy?
Panna Steele chce ze mną pogrywać.
Niech jej będzie.
Ściszam nieco muzykę. Nieco za wcześnie na ten remiks i wspomnienia.

Panie, twoja uległa pokornie prosi o iPoda.
Odrywam wzrok od arkusza kalkulacyjnego, który właśnie czytam, i patrzę na nią, klęczącą
u mych stóp, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
W ten weekend była wyjątkowa. Jakże mogę jej odmówić?
„Oczywiście, Leilo, weź go sobie. Chyba jest w ładowarce”.
„Dziękuję, panie”, mówi i wstaje z wrodzonym sobie wdziękiem , nie patrząc na mnie.
Grzeczna dziewczynka.
Ubrana tylko w czerwone szpilki, drepcze do ładowarki z iPodem i zabiera swoją nagrodę.

– Nie ja nagrałem tę piosenkę na mojego iPoda – mówię do Any beztrosko i wciskam gaz do
dechy, wbijając nas oboje w siedzenia.
Ryk silnika nie zagłusza gwałtownego oddechu Any.
Britney dalej śpiewa swoim zmysłowym głosem, a Ana bębni palcami w swoje udo
i wyraźnie poruszona wygląda przez okno. Mustang pożera milę za milą autostrady; pierwszy
blask świtu ściga nas na niemal pustej I-95.
Miejsce Britney zajmuje Damien Rice, a Ana wzdycha.
Skończ jej cierpienie, Grey.
Nie wiem, czy to z powodu mojego świetnego nastroju, czy naszej nocnej rozmowy, a może
dlatego, że za chwilę wzbiję się szybowcem w powietrze, ale nagle mam ochotę wyznać jej, kto
wgrał piosenkę na iPoda.
– To była Leila.
– Leila?
– Moja była, która wgrała piosenkę.
– Jedna z piętnastu? – Skupia teraz całą swoją uwagę na mnie, spragniona informacji.
– Tak.
– Co się z nią stało?
– Skończyliśmy.
– Dlaczego?
– Chciała więcej.
– A ty nie?
Zerkam na nią i kręcę przecząco głową.
– Nigdy nie chciałem więcej, dopóki nie spotkałem ciebie.
Nagradza mnie uśmiechem wyrażającym zawstydzenie.
Tak, Ano, nie tylko ty pragniesz więcej.
– Co się stało z pozostałymi czternastoma? – pyta.
– Mam ci podać listę? Rozwiedziona, skrócona o głowę, nie żyje?
– Nie jesteś Henrykiem VIII – denerwuje się.
– No dobrze, bez jakiegoś określonego porządku byłem w stałych związkach z czterema,
poza Eleną.
– Eleną?
– Twoją panią Robinson.
– Co się stało z tymi czterema?
– Ależ pani dociekliwa, wciąż ciekawa, panno Steele – drażnię się z nią.
– Och, panie kiedy-masz-okres?
– Anastasio, mężczyzna musi wiedzieć takie rzeczy.
– Czyżby?
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo nie chcę, żebyś zaszła w ciążę.
– Ja też nie. Przynajmniej na razie – mówi jakby z żalem.
Oczywiście, z kimś innym… ta myśl mnie denerwuje… Ona jest moja.
– No więc ta czwórka, co się z nimi stało?
– Jedna kogoś poznała. Pozostałe trzy chciały więcej. A ja wtedy nie byłem tym
zainteresowany.
Kiedy otworzyłem tę puszkę Pandory?
– A pozostałe?
– Zwyczajnie nie wyszło.
Kiwa głową i znowu wygląda przez okno, a tymczasem Aaron Neville śpiewa „Tell It Like It
Is”.
– Dokąd jedziemy? – pyta znowu.
Już prawie dojeżdżamy.
– Na lotnisko.
– Chyba nie wracamy do Seattle? – Jest przerażona.
– Nie, Anastasio. – Śmieję się, rozbawiony jej reakcją. – Będziemy się oddawać mojej drugiej
pasji.
– Drugiej?
– Tak. Dzisiaj rano ci mówiłem, jaka jest pierwsza. – Jej mina zdradza mi, że jest
kompletnie skonsternowana. – Rozkoszowanie się panią, panno Steele. To jest na szczycie mojej
listy. Zawsze i wszędzie, kiedy tylko mogę.
Spuszcza wzrok na kolana, wargi jej drżą.
– Cóż, to też zajmuje wysoką pozycję na mojej liście perwersji – mówi.
– Miło mi to słyszeć.
– A więc lotnisko?
Uśmiecham się do niej szeroko.
– Będziemy latać. Gonić świt, Anastasio.
Skręcam w prawo na lotnisko i podjeżdżam pod hangar Klubu Szybowcowego Brunswick,
gdzie zatrzymuję samochód.
– Masz ochotę? – pytam.
– Latasz też szybowcem?
– Tak.
Na jej twarzy maluje się podekscytowanie.
– Och, tak!
Uwielbiam jej brak lęku i entuzjazm, z jakim podchodzi do każdego nowego doświadczenia.
Nachylam się, żeby ją pocałować.
– Kolejny pierwszy raz, panno Steele.
Na zewnątrz jest chłodno, ale nie zimno. Niebo pojaśniało, jarzy się perłowo na horyzoncie.
Obchodzę samochód i otwieram drzwi Any. Biorę ją za rękę i idziemy w stronę hangaru.
Czeka tam na nas Taylor w towarzystwie młodego mężczyzny z brodą, w szortach
i sandałach.
– To pański pilot, pan Mark Benson – oznajmia Taylor.
Puszczam rękę Any, by wymienić uścisk dłoni z Bensonem, który ma w oczach dziki błysk.
– Wspaniały poranek na lot, proszę pana – mówi Benson. – Wiatr dziewięć węzłów
z północnego wschodu, co znaczy, że konwergencja znad brzegu utrzyma pana jakiś czas
w powietrzu.
Benson jest Brytyjczykiem i ma mocny uścisk dłoni.
– Świetnie – odpowiadam i patrzę na Anę, która żartuje na jakiś temat z Taylorem.
– Anastasio, chodź.
– Do zobaczenia – mówi Ana do Taylora.
Nie zwracając uwagi na poufałość, z jaką traktuje mój personel, przedstawiam ją
Bensonowi.
– Panie Benson, to moja dziewczyna, Anastasia Steele.
– Bardzo mi miło – mówi Anastasia, gdy Benson z promiennym uśmiechem ściska jej rękę.
– Mnie również – odpowiada Benson. – Chodźmy.
– Proszę prowadzić.
Gdy ruszamy za Bensonem, biorę Anastasię za rękę.
– Przygotowałem blanika An L23. To nieco starszy model, ale dobrze się go pilotuje.
– Świetnie. Uczyłem się latać na blaniku An L13 – mówię do Bensona.
– W blaniku nie może się nie udać. Jestem ich wielkim fanem. – Podnosi kciuk. – Chociaż do
akrobacji wolę L23.
Skinieniem głowy przyznaję mu rację.
– Wyniosę was moim piperem pawnee – mówi dalej Benson. – Wejdziemy na trzy tysiące
stóp, potem was wypuszczę. Trochę sobie polatacie.
– Mam nadzieję. Zachmurzenie wygląda obiecująco.
– Jest trochę za wcześnie na wysoki lot. Ale nigdy nic nie wiadomo. Dave, mój kumpel,
będzie przytrzymywał skrzydło. Na razie jest w kiblu.
– Okej. – Jak przypuszczam, „kibel” to toaleta. – Dawno pan lata?
– Odkąd byłem w RAF-ie. Ale tymi samolocikami od pięciu lat. Jesteśmy na częstotliwości
122.3, żebyście wiedzieli.
– Rozumiem.
L23 jest w niezłym stanie. Notuję sobie znak Federalnej Administracji Lotniczej: November.
Papa. Three. Alpha.
– Najpierw musicie założyć spadochrony. – Benson sięga do kokpitu i wyjmuje spadochron
dla Any.
– Ja to zrobię – mówię, odbierając Bensonowi zawiniątko, zanim zdąży rozwinąć uprząż czy
dotknąć Any.
– Pójdę po balast – odzywa się Benson z wesołym uśmiechem i kieruje się do samolotu.
– Bardzo lubisz zakładać mi takie różne rzeczy – mówi Ana, unosząc brew.
– Panno Steele, nawet sobie pani nie wyobraża. Wejdź w te szelki. – Przytrzymuję dla niej
uprząż.
Żeby utrzymać równowagę, kładzie mi rękę na ramieniu. Napinam się instynktownie,
pewien, że zaraz dopadnie mnie ciemność, nic takiego jednak się nie dzieje. Dziwne. Nie
potrafię powiedzieć, jak bym zareagował, gdyby to ona mnie dotykała. Kiedy taśmy udowe są
na miejscu, Ana zdejmuje rękę, a ja pomagam jej założyć taśmę okalającą i piersiową, po czym
zapinam, mocując spadochron.
Boże, ależ bosko wygląda w tej uprzęży.
Ciekawe, jak by wyglądała rozciągnięta, wisząc na karabińczykach w moim pokoju zabaw,
oddając mi do dyspozycji swoje usta i kobiecość. Cóż, niestety, podwieszanie to jej granica
bezwzględna.
– Gotowe – bąkam, starając się odegnać od siebie tę wizję.– Masz gumkę do włosów?
– Chcesz, żebym spięła włosy? – pyta.
– Tak.
Robi, o co proszę. Przynajmniej raz.
– Wsiadaj. – Podtrzymuję ją, a ona zaczyna wspinać się na tylne siedzenie.
– Nie, siadaj z przodu. Pilot siedzi z tyłu.
– Ale nie będziesz nic widział.
– Wystarczająco.
Będę widział, jak dobrze się bawi. Mam nadzieję.
Wspina się do kokpitu, a ja się nachylam, żeby zapiąć jej pasy, i sprawdzam, czy są
odpowiednio napięte.
– Hm, dwa razy w ciągu jednego dnia. Szczęściarz ze mnie – szepczę i całuję ją.
Uśmiecha się do mnie radośnie; jej wyczekiwanie jest niemal namacalne.
– To nie potrwa długo, najwyżej dwadzieścia minut lub pół godziny. Prądy wznoszące nie są
najlepsze o tej porze dnia, ale widoki zapierają dech w piersiach. Mam nadzieję, że się nie boisz.
– Jestem podekscytowana – mówi, w dalszym ciągu uśmiechnięta.
– Dobrze. – Palcem wskazującym głaszczę ją po policzku, po czym zakładam swój
spadochron i zajmuję miejsce pilota.
Wraca Benson z balastem dla Any i również sprawdza jej zapięcie.
– Okej, jest pani bezpieczna. Pierwszy raz? – pyta ją.
– Tak.
– Będzie pani zachwycona.
– Dziękuję, panie Benson.
– Proszę mi mówić Mark – odpowiada i, kuźwa, puszcza do niej oczko.
Patrzę na niego spod zmrużonych powiek.
– W porządku? – zwraca się do mnie.
– Tak. Ruszajmy – mówię zniecierpliwiony, bo chcę, żebyśmy wzbili się już w powietrze
i żeby Benson odczepił się od mojej dziewczyny.
Benson kiwa głową, spuszcza klapę kokpitu i idzie do swojego samolotu. Po prawej pojawia
się kumpel Bensona, Dave, i podnosi koniec skrzydła. Sprawdzam przyrządy: pedały (słyszę, jak
za moimi plecami porusza się ster); joystick – przesuwam go w lewo i prawo (rzut oka na
skrzydła potwierdza, że lotki się poruszają; joystick – w przód i w tył (słyszę, jak reagują
powierzchnie sterowe).
W porządku. Jesteśmy gotowi.
Benson wspina się do pipera i niemal natychmiast kręci się jedyne śmigło, w porannej ciszy
głośno i chrapliwie. Po chwili jego samolot zaczyna się toczyć, a luźna dotąd lina napina się
i ruszamy. Balansuję lotkami i sterem. Piper nabiera prędkości. Po chwili ściągam na siebie
drążek i jeszcze zanim piper odrywa się od ziemi, my już unosimy się w powietrzu.
– Lecimy, maleńka! – krzyczę do Any, gdy nabieramy wysokości.
– Brunswick Traffic, Delta Victor, lecimy kursem dwa-siedem-zero – odzywa się przez radio
Benson.
Nie zwracam na niego uwagi. Wznosimy się coraz wyżej i wyżej. Dobrze mi się steruje tym
L23. Patrzę na Anę, która przechyla głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, by lepiej widzieć.
Żałuję, że nie mogę zobaczyć jej uśmiechu.
Lecimy na zachód, mając za plecami wschodzące słońce. Dostrzegam, że jesteśmy nad drogą
I-95. Uwielbiam spokój, jaki panuje tu, w górze, jestem z dala od wszystkiego i wszystkich, tylko
ja i szybowiec szukający prądów… i pomyśleć, że nigdy wcześniej z nikim tego nie dzieliłem.
Światło jest przepiękne, nasycone, dokładnie o tym marzyłem… dla Any i dla siebie.
Wysokościomierz pokazuje, że jesteśmy na wysokości trzech tysięcy stóp i lecimy
z prędkością 105 węzłów. W radiu zaczyna trzaskać i rozlega się głos Bensona, który mówi mi, że
osiągnęliśmy trzy tysiące i możemy się wyczepiać.
– Potwierdzam. Wyczepiamy się – odpowiadam i pociągam gałkę zwalniającą.
Piper znika, a ja wolno opadam, aż lecimy na południowy zachód, unosząc się z wiatrem.
Ana śmieje się na cały głos. Zachęcony jej reakcją, dalej lecę spiralnie w nadziei, że w pobliżu
wybrzeża albo pod bladoróżowymi chmurami znajdziemy jakiś prąd wznoszący – płytkie
cumulusy mogą je wywoływać nawet o tak wczesnej porze.
Jestem tak szczęśliwy, że nagle wpada mi do głowy szatańska myśl. Krzyczę do Any:
– Trzymaj się!
I nurkuję, robiąc pełny obrót. Ana piszczy i rękami opiera się o klapę kokpitu. Prostuję nas,
a ona znowu się śmieje. Nie mogłem liczyć na lepszą nagrodę i także zaczynam się śmiać.
– Dobrze, że nie jadłam śniadania! – woła do mnie.
– Tak, teraz przyznaję ci rację, bo zamierzam zrobić to jeszcze raz.
Tym razem chwyta się uprzęży i patrzy bezpośrednio w dół, na ziemię. Jej śmiech miesza
się z szumem wiatru.
– Pięknie, prawda? – krzyczę.
– Tak.
Nie zostało nam wiele czasu i w tym miejscu prądy nie są najlepsze, ale co tam. Ana się
cieszy… i ja też.
– Widzisz joystick przed sobą? Chwyć go.
Próbuje obejrzeć się do tyłu, ale jest zbyt mocno zapięta.
– No, Anastasio. Chwyć go – ponaglam ją.
Mój joystick porusza mi się w dłoni i wiem, że Ana chwyciła swój.
– Trzymaj mocno. Widzisz ten wskaźnik przed sobą? Igła ma być idealnie na środku.
Lecimy dalej prosto. Icek utrzymuje się prostopadle do kokpitu.
– Grzeczna dziewczynka.
Moja Ana. Zawsze stawia czoła każdemu wyzwaniu. I z jakiegoś dziwacznego powodu
jestem z niej bardzo dumny.
– Jestem zdziwiona, że pozwoliłeś mi przejąć kontrolę.
– Byłaby pani zdziwiona, na co jeszcze jestem gotowy pani pozwolić, panno Steele.
Przejmuję ster i zawracam w stronę lotniska, bo zaczynamy już tracić wysokość. Sądzę, że
uda mi się na nim wylądować. Przez radio informuję Bensona, czy w ogóle każdego, kto nas
słucha, że będziemy lądować, po czym zataczam jeszcze jedno koło, żeby bardziej zbliżyć się do
ziemi.
– Trzymaj się, maleńka. Będzie trzęsło.
Schodzimy coraz niżej i ustawiam szybowiec w linii pasa startowego. Lądujemy, uderzając
o ziemię. Udaje mi się utrzymać oba skrzydła w poziomie do chwili, aż zatrzymujemy się na
końcu pasa tuż przed tarasującym go ogranicznikiem. Otwieram kokpit, uwalniam się z pasów
i wyłażę z szybowca.
Przeciągam się, żeby rozprostować ramiona, odpinam spadochron i uśmiecham się do
zarumienionej panny Steele.
– I jak było? – pytam, nachylając się, żeby wypiąć ją z siedzenia i spadochronu.
– To było niesamowite. Dziękuję – odpowiada, a oczy błyszczą jej z radości.
– Czy to było więcej? – pytam, modląc się, by nie dosłyszała w moim głosie nadziei.
– Znacznie więcej.
Uśmiecha się promiennie, a ja czuję się wyższy o trzy metry.
– Chodź.
Wyciągam rękę, żeby pomóc jej wysiąść z kokpitu. Kiedy zeskakuje, chwytam ją w ramiona i przyciągam do siebie. Wciąż jeszcze pod działaniem adrenaliny, moje ciało natychmiast
reaguje, gdy tylko czuje jej miękkość. W jednej chwili zanurzam dłonie w jej włosach, odchylam
jej głowę do tyłu i zaczynam ją całować. Zsuwam dłonie na dół jej pleców i przyciskam ją do
mojej gwałtownie rosnącej erekcji. Całuję ją długo, nieśpiesznie – biorę w posiadanie jej usta.
Pragnę jej.
Tutaj.
Teraz.
Na trawie.
Ona czuje to samo, palce wsuwa w moje włosy i szarpie za nie, błagając o więcej, i otwiera
się dla mnie niczym poranna chwała.
Odrywam się od niej, by złapać dech i odzyskać rozsądek.
Nie na lotnisku!
Benson i Taylor są w pobliżu.
Jej oczy lśnią błaganiem o więcej.
Nie patrz na mnie w ten sposób, no.
– Śniadanie – mówię szeptem, zanim zrobię coś, czego będę żałował.
Obracam się, chwytam jej dłoń i ruszamy w stronę samochodu.
– A co z szybowcem? – pyta, starając się dotrzymać mi kroku.
– Ktoś się nim zajmie. – W końcu za to płacę Taylorowi. – Teraz coś zjemy. Chodź.
Podskakuje obok mnie, uszczęśliwiona; nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem ją tak
radosną. Jej nastrój mnie też się udziela – nie pamiętam, czy i ja czułem się kiedykolwiek taki
wesoły. Otwieram przed nią drzwi samochodu, przez cały czas uśmiechając się od ucha do ucha.
Przy wtórze Kings of Leon wyjeżdżamy z lotniska na drogę I-95.
Gdy już jedziemy autostradą, BlackBerry Any zaczyna pikać.
– Co to takiego? – pytam.
– Przypomnienie o mojej pigułce – bąka.
– Dobrze, spisałaś się. Nienawidzę kondomów.
Zerkam na nią kątem oka i wydaje mi się, że widzę, jak przewraca oczami, pewności jednak
nie mam.
– Miło, że przedstawiłeś mnie Markowi jako swoją dziewczynę – odzywa się, zmieniając
temat.
– A nie jesteś nią?
– A jestem? Myślałam, że chcesz uległej.
– Ja też tak myślałem, Anastasio. Ale mówiłem ci już, że ja też chcę więcej.
– Bardzo się cieszę, że chcesz więcej – mówi.
– Zawsze do usług, panno Steele – żartuję i skręcam na parking International House of
Pancakes – knajpy, gdzie serwują naleśniki i gdzie tato zabierał mnie potajemnie.
– IHOP? – pyta z niedowierzaniem.
Mustang zatrzymuje się z pomrukiem.
– Mam nadzieję, że jesteś głodna.
– W życiu bym nie pomyślała, że mógłbyś tu jeść.
– Tato przywoził nas tutaj, kiedy mama wyjeżdżała na jakąś konferencję medyczną. –
Siadamy w boksie, naprzeciwko siebie. – To była nasza tajemnica.
Biorę jadłospis i patrzę na Anę, jak wsuwa włosy za uszy i czyta, co IHOP proponuje na
śniadanie. Łakomie oblizuje wargi. A ja muszę stłumić fizyczną reakcję, jaką ten widok we mnie
budzi.
– Wiem, na co mam ochotę – szepczę.
Przychodzi mi na myśl, że może poszlibyśmy razem do toalety. Nasze spojrzenia się
spotykają, a jej źrenice robią się większe.
– Chcę tego co ty – mruczy pod nosem.
Jak to ma w zwyczaju, panna Steele nie cofa się przed niczym.
– Tutaj? – Jesteś pewna, Ano?
Ana rozgląda się po cichej restauracji, a potem patrzy na mnie pociemniałymi oczami,
w których widać cielesną obietnicę.
– Nie zagryzaj wargi – ostrzegam ją. Choć bardzo bym chciał, nie przelecę jej w toalecie
IHOP. Zasługuje na coś lepszego i szczerze mówiąc, ja też. – Nie tutaj i nie teraz. Skoro nie
mogę cię tu wziąć, przestań mnie kusić.
Przerywa nam kelnerka.
– Dzień dobry, jestem Leandra. Co mogę… ee… państwu… ee… dzisiaj podać?
Boże. Nie zwracam uwagi na rudowłosą kelnerkę.
– Anastasio?
– Mówiłam ci, mam ochotę na to samo co ty.
Do diabła. Równie dobrze mogłaby mówić do mojego krocza.
– Może dam państwu jeszcze chwilę na zastanowienie? – pyta kelnerka.
– Nie. Wiemy, na co mamy ochotę. – Nie mogę oderwać od Any wzroku. – Poprosimy dwa
razy oryginalne naleśniki na maślance z syropem klonowym i bekonem, dwa soki
pomarańczowe, jedną czarną kawę z odtłuszczonym mlekiem i jedną herbatę English Breakfast,
jeśli taką macie.
Ana się uśmiecha.
– Tak jest, proszę pana. Czy to wszystko? – kelnerka niemal wykrzykuje, mocno
skrępowana.
Odrywam oczy od Any i spojrzeniem nakazuję jej odejść, co pośpiesznie czyni.
– Wiesz co, to naprawdę nie jest w porządku – odzywa się Ana, palcem rysując ósemki na
blacie stołu.
– Co takiego?
– Jak rozbrajająco działasz na ludzi. Na kobiety. Na mnie.
– Rozbrajam cię? – pytam ciężko zaskoczony.
– Bez przerwy.
– Bo po prostu tak wyglądam, Anastasio.
– Nie, Christianie, to coś znacznie więcej.
Znowu pojmuje wszystko opacznie i po raz kolejny mówię, jak rozbrajająco ona działa na
mnie.Marszczy brwi.
– To dlatego zmieniłeś zdanie?
– W jakiej kwestii?
– W… ee… nas?
Czy ja zmieniłem zdanie? Może trochę odpuściłem, nic ponadto.
– Nie wydaje mi się, żebym zmienił zdanie jako takie. Po prostu musimy na nowo
zdefiniować nasze kryteria, nakreślić nową strategię. Jestem przekonany, że się nam uda. Chcę,
żebyś była uległą w moim pokoju zabaw. Ukarzę cię, jeżeli złamiesz zasady. Ale poza tym… cóż,
uważam, że wszystko podlega dyskusji. Takie są moje wymagania, panno Steele. Co pani na to?
– To znaczy, że będę z tobą spała? W twoim łóżku?
– Tego właśnie chcesz?
– Tak.
– W takim razie zgoda. Poza tym śpię doskonale, kiedy jesteś obok mnie w łóżku.
Zdumiewające.
– Bałam się, że mnie zostawisz, jeżeli nie zgodzę się na wszystko – mówi z lekko pobladłą
twarzą.
– Nigdzie się nie wybieram, Anastasio. Poza tym… Jak mogła w ten sposób pomyśleć? Muszę
ją przekonać.
– Idziemy za twoją radą, zgodnie z tym, co powiedziałaś: szukamy kompromisu. Przysłałaś
mi maila. I jak dotąd mi to odpowiada.
– Jestem zachwycona, że też chcesz czegoś więcej.
– Wiem – mówię ciepłym tonem.
– Skąd wiesz?
– Zaufaj mi. Po prostu wiem.
Powiedziałaś mi o tym przez sen .
Wraca kelnerka z naszym śniadaniem. Przyglądam się, jak Ana pochłania jedzenie.
Najwyraźniej „więcej” też jej odpowiada.
– Wyśmienite – mówi.
– Lubię, kiedy jesteś głodna.
– To na pewno zasługa wczorajszych ćwiczeń i dzisiejszych emocji
– Było świetnie, prawda?
– O tak, cudownie, panie Grey – mówi i wkłada do ust ostatni kawałek naleśnika. – Czy
mogę się odwdzięczyć?
– W jaki sposób?
– Zapłacić rachunek.
Prycham.
– Nie sądzę.
– Proszę. Bardzo mi na tym zależy.
– Chcesz mnie do reszty pozbawić męskości? – Podnoszę ostrzegawczo brew.
– To chyba jedyne miejsce, w którym stać mnie, żeby zapłacić.
– Anastasio, naprawdę to doceniam. Ale odpowiedź brzmi: nie.
Kiedy proszę rudzielca o rachunek, Ana zirytowana ściąga usta.
– Nie złość się – ostrzegam i sprawdzam, która godzina: jest 8:30.
O 11:15 mam spotkanie z władzami Savannah Brownfield Redevelopment, więc niestety
musimy już wracać do miasta. Zastanawiam się, czy nie odwołać spotkania, bo chciałbym spędzić
ten dzień z Aną, ale nie, tego byłoby już za wiele. Uganiam się za tą dziewczyną, a powinienem
skupić się na pracy.
Priorytety, Grey.
Trzymając się za ręce, wracamy do samochodu. Wyglądamy jak każda inna przeciętna para.
Ana tonie w mojej bluzie, swobodna, wyluzowana i piękna – i tak, jest ze mną. Do IHOP idzie
trzech facetów, którzy na nią patrzą; ona niczego nie zauważa, nawet kiedy obejmuję ją w pasie
na znak, że należy do mnie. Naprawdę nie ma pojęcia, jaka jest śliczna. Otwieram dla niej drzwi
samochodu, a ona uśmiecha się do mnie promiennie.
Mógłbym do tego przywyknąć.
Ustawiam w GPS-ie adres domu jej matki i wyjeżdżamy na autostradę, słuchając Foo
Fighters. Ana przytupuje nogą do taktu. Właśnie taką muzykę lubi – typowy amerykański rock.
Panuje już większy ruch, bo ludzie zaczynają zjeżdżać do miasta. Jednak mnie to nie
przeszkadza: cieszę się, że Ana jest ze mną, spędzamy razem czas. Mogę trzymać ją za rękę,
dotknąć jej kolana, patrzeć, jak się uśmiecha. Opowiada mi o swoich wcześniejszych wizytach
w Savannah; ona też nie przepada za upałem, ale kiedy mówi o matce, oczy jej błyszczą.
Dobrze, że dzisiaj wieczorem będę mógł zobaczyć, jak zachowuje się w obecności matki
i ojczyma.
Z żalem podjeżdżam pod dom jej matki. Wolałbym resztę dnia spędzić z nią na wagarach;
bardzo… miło spędziliśmy tych dwanaście godzin.
Bardziej niż miło, Grey. To było wręcz uduchowione.
– Może wejdziesz? – zwraca się do mnie.
– Muszę iść do pracy, Anastasio, ale wieczorem wrócę. O której?
Proponuje dziewiętnastą, a potem podnosi na mnie wzrok; oczy ma jasne i radosne.
– Dziękuję… za więcej.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Anastasio.
Nachylam się, żeby ją pocałować, i wdycham jej jakże słodki zapach.
– Widzimy się później.
– Spróbuj mnie powstrzymać – odpowiadam szeptem.
Wysiada z auta, wciąż w mojej bluzie, i macha mi na pożegnanie. Wracam do hotelu – gdy
jej przy mnie nie ma, odczuwam pustkę.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz